czwartek, grudnia 21, 2006

Koleżanki Dona czyli notka na dobranoc



Specjalnie dla tych, którym podobały się koleżanki (dziewczyny) Don-Shahrukha:
"Aaj ki raat"
Jest to zresztą moja ulubiona piosenka z "Dona".
Teraz idę już spać, bo jutro czeka mnie dzień wrażeń, wreszcie kończę moją miesięczną pracę nad acetanilidem ( mam nadzieję, że się dobrze wysuszył) oraz jadę na świąteczne zakupy, o zgrozo!!!

środa, grudnia 20, 2006

"Jeden liść betelu z Banaras otwiera wszystkie klepki w głowie"

Betel - rodzaj dalekowschodniej używki przeznaczonej do żucia. Składa się z liści pieprzu betelu, w które zawija się pokrojone orzechy palmy areki (katechu) , z dodatkiem przypraw (np. kurkumy, kardamonu) i minerałów (sproszkowane wapno). Ma działanie orzeźwiające, lekko pobudzające i podniecające. Wzmacnia dziąsła, odkaża jamę ustną i przewód pokarmowy. Powoduje obfity napływ ciemnoczerwonej śliny, barwiącej zęby, wargi i dziąsła na pomarańczowo lub brązowo. W hindi "paan" to liście pieprzu betelowego.


W "Donie" Szaruk wychwala betel, azjatycką używkę.
"Jeden liść betelu z Banaras otwiera wszystkie klepki w głowie.
I spowoduje takie rzeczy, że wszystko wyda ci się proste [...]
Jestem chłopcem znad brzegów Gangesu.
Jeden liść betelu z Banaras rozjaśnia cały umysł."
Dla tych, którym się nie chce czekać aż się załaduje 5 minutowy filmik na google link:
krótka wersja "liścia betel"

Natomiast w "Devdas" winko i inne alkohole są wysławiane.
Ogólnie Devdas jest o tym jak miłość poprowadza Szaruka do ruiny, jest alkoholikiem i umiera z tego powodu, pluje krwią, fuuu! Film jest ślicznie zrobiony, dzieje się w XIX wieku, więc tradycja króluje, sari, bransolety... Kurtyzany...

wtorek, grudnia 19, 2006

DON - The Chase Begins Again



"I AM A WANTED MAN ACROSS THE WORLD,
BUT YOU MUST UNDERSTAND ONE SIMPLE FACT...
IT IS NOT DIFFICULT TO CATCH DON, IT IS IMPOSSIBLE!"

To, że twierdzę, że Shahrukh jest boski, najlepszy, fenomenalny, cudowny, jedyny, to chyba już wszyscy wiedzą. Taka poprostu jest prawda. A Shahrukh jako Don jest 100x lepszy od wszystkich... hihihi Wystarczy zobaczyć go w tej genialnej marynarce powyżej, a po obejrzeniu filmu można jedynie przyznać mi rację.

"Don" to film akcji, o najlepszym na świecie gangsterze. Akcja jest tak zakręcona, że czasami trudno się połapać kto jest kim. Może dlatego, że nawet jak na film bolly jest mnóstwo bohaterów. Pewne rzeczy można przewidzieć, ale zakończenie i tak zaskakuje... Niestety kino bolly coraz więcej czerpie z Ameryki, co widać na przykładzie "Dona", KANK, "Krrisha", "Salaam Namaste" i innych nowszych filmów. Na szczęście w "Donie" pojawia się motyw hinduskiego święta, więc mamy tradycyjny bollywoodzki baus! Zaręczyny lub ślub nie miałyby możliwości się pojawić w kinie akcji, więc cudownie, że przynajmniej jedno z tradycyjnych świąt jest obecne.

Ach, ten Shahrukh... Te jego koszule i krawaciki... Kto nie widział jego starszych filmów ma okazję zobaczyć, że bić się to on potrafi! Bausy też są całkiem niezłe, tu popis dają głównie Priyanka Chopra (Miss Świata 2004) i Isha Koppikar, chociaż King Khan też się nieoszczędza.

Wszystkie zdjęcia pochodzą z www.donthefilm.com

sobota, grudnia 16, 2006

INFERNAL AFFAIRS - coś genialnego

Generalnie nie przepadam za tym rodzajem kina, policja kontra złodzieje lub mafia, oczywiście znajdzie się kilka wyjątków. A Infernal Affairs to obecnie pierwszy z nich, cały świat powinien się uczyć od Hongkongu jak robić takie filmy. Przez 110 minut nawet się nie poruszyłam, tak mnie wciągnęło. Są jeszcze 2 następne części, ale niestety jedyna biblioteka, w jakiej się znajdują, jest w remoncie. Pech! Z tego co się zorientowałam to opowiadają o wcześniejszych losach obu bohaterów.
Martin Scorsese zrobił remake I.A., jeszcze go nie widziałam, ale już czeka na mnie na laptopie. Pomimo, że lubię filmy pana S. to nie wierzę by udało mu się przebić oryginał, nawet mając do pomocy całą galerię gwiazd.

Andy Lau i Tony Leung, największy obok scenariusza atut Infernal Affairs. Obaj genialni, charakterystyczni, wyjątkowi. Oczywiście Tonego Leung to uwielbiałam już od dawna, ta jego zawsze lekko zasmucona buźka!Mmmm... Ale Andy Lau też dał popis.
Zresztą postacie drugoplanowe zostały dobrze dobrane, na czele z szefem mafii, Samem.

Dziś o 7:30 skończyłam 23 lata, jak mówi dziadek, teraz będzie z górki. Edi, dziękuję za miłą pobudkę, a Szarukowi za śliczny prezent, hihihihi...
"My dil goes mmmm" nie mogę przestać tego słuchać, w jakiś amok popadłam, przyjemny amok. Dziś prawdopodobnie gdzieś wychodzimy, ale jak starczy czasu to może uda się obejrzeć "Dona", bo wreszcie mam napisy!

piątek, grudnia 15, 2006

Ach, ci cudowni chłopcy z Hongkongu, jedyni w swoim rodzaju

Tony Leung Chiu Wai jako Chen Wing Yan
Shawn Yue jako młody Chen Wing Yan
Andy Lau jako Lau Kin Ming
Edison Chen jako młody Lau Kin Ming

środa, grudnia 13, 2006

My Dil Goes Mmmm

Z noskiem już trochę lepiej, jest czerwono-zielono-żółty. Nawet nie sądziłam, że jestem tak wybitna by dokonać "samonokautu". Po rozmowie z Młodym doszłam do wniosku, że gdy włącza mi się "gdzie jest moje łóżko" to trzeba mnie zaprowadzić do domu lub zmusić do położenia się. On oczywiście sugerował, że powinno się mi przywalić, ale sądze, że to nie jest najlepszy sposób. A te moje samotne pijackie powroty to faktycznie nie najmądrzejsze wyjście.

Witczak zrobił w sierpniu bardzo ładne zdjęcia puszczy, ale co tu się dziwić, puszcza jest wybitnie fotogeniczna. Tęsknota... Ale już nie całe dwa tygodniu i będę w domku.
MY DIL GOES MMMM...

Klan na corocznym spacerze wielkanocnym. Sama nie wiem jak my się na tej ławce zmieściliśmy.
hihihi

poniedziałek, grudnia 11, 2006

Auć!!!

Były urodziny Młodego i już ich nie ma. Z tego co pamiętam, to bawiłam się całkiem dobrze. Niestety ostatnie co zostało w mojej głowie to most, a jak dotarłam do domu nie mam pojęcia. Następnego dnia obudziłam się przytulona do Hipopka i Birurka czując wielki ból. Nosek sobie rozwaliłam, prawdopodobnie musiałam przywalić w kant łóżka, ale kiedy i jak się to stało to nie wiem. Straszne! Teraz mam przyklejony zajebisty plaster na środku nosa. Ale mimo wszystko jestem z siebie dumna, oprócz jednej rany jestem cała, nawet w tym całym amoku pamiętałam, żeby zamknąć sie na klucz i się umyć. Co prawda wczorajszy dzień spędziłam w barłogu, przy każdym poruszeniu głową myślałam, że coś mi eksploduje. Na szczęście dziś już jest lepiej, choć może tego nie widać.

I czemu wszyscy się dziwią, że mam zawsze ramiona posiniaczone??? Jakby nikt mnie nie męczył to by tych siniaków nie było, a przynajmniej nie w takich ilościach.

piątek, grudnia 08, 2006

Kaseta pełna wspomnień

Oto cała Ja. Grzeczna kura domowa. Co prawda na zdjęciu jest obiad robiony w Gorczycy, ale we Wrocławiu nikt mnie nie fotografuje przy pracach domowych. Zmywaniu, robieniu prania, sprzątaniu. Tylko gotować nie muszę za często, jak jest w domu, robi to Magda. Ale jutro czeka mnie ta wątpliwa przyjemność, robimy jedzonko na imprezę urodzinową Młodego. I oczywiście szykuje się bicie pewnego rekordu!

W ramach "snobowania" przeżywam powtórną fascynację wczesnymi utworami średnio dobrego zespołu Bon Jovi. W wieku lat 3 nie wiedziałam kogo kocham bardziej Richiego Samborę czy Rogera Taylora. Teraz wiem, że żadnego z nich. Do 12 roku życia posiadałam kasetę video z 180 minutami teledysków z MTV z lat 80. Coś niesamowitego! Można ją było oglądać nieskończenie wiele razy, a zawsze znalazło się coś czego jeszcze nie widziałam. Nigdy nie udało mi się obejrzeć całej, niestety potem została skasowana. A na miejscu wielkich i małych przebojów Młody nagrał "Jurassic Park" i inne równie interesujące filmy. Ach, szkoda, teraz byłaby taka kaseta wiele warta. Nagrał ją ojciec - megafan Sandry i Modern Talking, na szczęście ilość tych jakże utalentowanych artystów była minimalna. Za to z tego co pamiętam to królował Michael Jackson, Kylie Minogue i Madonna.

poniedziałek, grudnia 04, 2006

Chmury, chmury nad bezkresną pustynią miasta

Za trzy tygodnie będę w domu. Sama nie wiem kiedy ten czas zleciał, muszę ruszyć na podbój miasta i kupić prezenty. W środę "Mikołaj", a jutro urodziny Młodego. Poza tym nie mam jeszcze nic pod choinkę, wstępny plan mam, gorzej z realizacją.

W sobotę była parapetówka u Marty i Wojtka, bardzo sympatycznie, tylko że daleko. Psie Pole to już dawno nie jest przedmieście, ale to nie zmniejsza odległości od centrum. Nawet ze Sławusiem się widziałyśmy, hihihi, ten to się chyba nigdy nie zmieni. Wegetarianizm połączony z Fight Clubem.

Od pewnego czasu staram się lansować - posiadam legginsy i sukienkę lata 80, bawię się w robienie paznokci, chodzę na zajęcia na uniwerek, prowadzę tego bloga...
A tu wystarcza chwila rozmowy z panią K. i się okazuje, że pomimo starań i tak jestem do tyłu.
Lans to przeszłość, snobizm to przyszłość!
Andrzej miał rację nazywając mnie "córą przeszłości", ale obiecuję w przyszłym tygodniu poszukam w okolicy "klubu sportowo-rekreacyjnego" i też się zapiszę. Oczywiście jeśli mają wolne miejsca!

"Złota rzeka, szmaragdowy ocean. Wszystko takie piękne." - Des Rangila

Przez ostatnie kilka dni bawiłam się w tłumaczenie napisów do "Fanaa". Wreszcie są takie jak być powinny. "Chciwa mrówka pożera cukier, a cukier zżera chciwą mrówkę", a nie "Głupia mrówka ssie cukier, głupi cukier jest wciągany przez mrówkę". Przy okazji kilka razy się popłakałam. Tylko Kajol jest taka zdolna, żeby trzymając pierwszy raz w ręce pistolet trafić swojego ukochanego prosto w serce. Czy nie mogła celować w nogi???

"Ziemia zmienia barwy z każdym krokiem.
Nazwiemy każdy odcień tęczy.
Przyroda nosi turban zieleni.
Niebo nad nami jak błękitne płótno,
Złota rzeka, szmaragdowy ocean. Wszystko takie piękne.
Moja barwna, barwna ojczyzna, mój kolorowy kraj."

"Des Rangila", czyli najcudowniejsza piosenka bolly, nawet Szaruk przegrywa.
One są tam niesamowite, a Kajol... ach... tylko pozazdrościć!

Aamir Khan, filmowy Rehan, jedna z gwiazd bolly, chyba najbardziej nie doceniana. Gdyby nie Szaruk to on byłby... Te szaliczki dobrane do każdej koszuli, i zjazd na snowbordzie! Jednak pewnych rzeczy Szaruk nie byłby wstanie zrobić, ale to może nawet lepiej.

poniedziałek, listopada 27, 2006

Bananowy weekend


Już po weekendzie... Niestety nie byłam na bolly imprezie, sobotni "globus" bardzo ograniczył moje możliwości fizyczne i intelektualne. Nawet czytać nie mogłam, bo literki wzmacniały pulsowanie lewej połowy mojej głowy. Za to piątek był rewelacyjny, nawet koło z Turbo Pascala nie mogło go zepsuć. Jedzonko hinduskie wyszło świetnie, mięsożercy też byli zachwyceni! Co prawda męska część "bananowych dzieci" spóźniła się 2 godziny, ale za to dotarli w takim stanie, że trzeba było im wszystko wybaczyć. Określenie "bananowe dzieci" zostało stworzone przez byłego znajomego (dla niektórych byłego przyjaciela). Miało być obraźliwe, ale wszystkim tak się spodobało, że można powiedzieć: "komplement nie poszedł w okno wiaty, komplement zaszedł". Rudy musi wymyśleć coś innego, by wzbudzić oburzenie i gniew, choć nie sądzę by mu się to udało. Nie ma takich predyspozycji!
Wczoraj już odżyłam, wreszcie byłam w kinie! W końcu się udało! "Jak we śnie" - też chcę takiego pluszowego konika!Film bardzo sympatyczny, idealny dla fanów "Garden State".
Na zdjęciu mgła nad ogrodem botanicznym i Ostrowem.

czwartek, listopada 23, 2006

Wiecznie żywa plotka

Daimos-postać bojowa

Kazuya jako pilot Daimosa

Kazuya Ryuuzaki

Erika

Richter

"Generał Daimos", jedna z najlepszych anime mego dzieciństwa. Był jeszcze "Kapitan Hawk", czyli Tsubasa i jego drużyna piłkarska, "Princess Knight", "W krainie kalendarza" i itp. A później "Dragon Ball", ale to juz nie było to samo. Kilka dni temu obejrzałam ostatni 44 odcinek Daimosa, którego nigdy do tej pory nie widziałam. Przez ponad 10 lat byłam przekonana, że cała seria kończy się tragicznie, umiera Erika (ukochana Kazuyi, siostra Richtera). Nie wiem skąd miałam takie informacje, powiedzmy, że wśród ówczesnych moich znajomych poszła taka plotka. Która okazała się wielką bzdurą! Erika nie umiera, Kazuya jest ciężko ranny, ale żyje. Mały Baam zostaje uratowany przez odważnych Ziemian, którzy wybaczają Baamisjanom napad na Ziemię.
Ginie natomiast Richter, popełnia samobójstwo (jego statek spala się w atmosferze Jowisza), bo nie może znieść tego, że tysiące ludzi straciło przez niego życie.
A tak z rzeczy bieżących to stałam się mistrzem w robieniu naleśników. Z 8 zrobionych dzisiaj 4 są doskonałe, idealne. Jednak pomimo ogólnego legactwa się rozwijam! Może nie koniecznie w kierunku w którym powinnam, ale zawsze to jakieś plus.

środa, listopada 22, 2006

Umarli bogowie-Gustav Klimt

"Krew ryby" 1898

"Wzburzona woda" 1898

Samopocieszanie

"Węże wodne II" Gustav Klimt,1904-1907

"Srebrne ryby-Nimfy" Gustav Klimt,1899

"Węże wodne I" Gustav Klimt,1904-1907

Deszcz pada, deszcz pada, deszcz pada. A przez to dopada mnie melancholia, okropne! Urządziłam sobie dzień Samopocieszania: słucham bolly, wyszukuję w necie moje ukochane obrazy Klimta, czytam jego biografię, niedługo wybiorę się na rundę po galerii w celu znalezienia kozaków oraz do mediateki po filmy i może jaką książkę. Taki szary dzień.

poniedziałek, listopada 20, 2006

Znów Tokio, znów Owca

"Tańcz, Tańcz, Tańcz"-Murakami. Ponownie jestem w Japonii lat 80, konkretnie w Tokio, w Shibuya. Sama nie wiem, który to już raz, czwarty, piąty??Nie wiadomo! Kolejna książka nie najwyższych lotów, taka do miłego poczytania w domu, a także w autobusie. Ciągle właściwie dzieje się to samo: mężczyzna po 30 nie potrafi pogodzić się z otaczającą go coraz bardziej kapitalistyczną rzeczywistością. Taki bierny bohater, którego niesamowite wydarzenia zmuszają do zmiany, nie zawsze na lepsze. I z nie wiadomych przyczyn prawie zawsze zamieszane są w te historie OWCE, a przynajmniej Człowiek-Owca.
A mimo wszystko nadal wracam do pisarstwa tego 57-letniego Japończyka. Dlaczego? Jako jeden z nielicznych przenosi mnie do swojego niedoskonałego świata w sposób wręcz namacalny. Początkowo z 3 razy muszę przeczytać pierwsze rozdziały, żeby się wkręcić, a potem...
Nie potrafię przestać! Znów jestem w Tokio i nie umiem stamtąd uciec.
Nie mogę powiedzieć, że lubię książki pana Haruki Murakami. Jednak gdy już wezmę którąś do ręki to nie jestem w stanie jej odłożyć, a to wcale nie jest miłe.

Jestem już po pierwszym wykładzie z "Mahabharaty" coś niesamowitego!
Największa epopeja świata!



Shibuya, czyli część Tokio mi najbliższa, można powiedzieć, że najbardziej znana.

niedziela, listopada 19, 2006

Pyare???


"Silna i gorzka choroba książkowa rozpanoszyła się w duszy. Jakież to haniebne być przywiązanym do tej bezwładnej masy papieru, druku i uczuć umarłych ludzi. Czy nie byłoby lepiej, szlachetnej i mężniej pozostawić cały ten śmietnik samemu sobie i wyruszyć w szeroki świat jako wolny, niczym nieskrępowany superman?"
Solomon Eagle "Poruszyć bibliotekę"

Wczoraj byłam w bibliotece oddać książki i oczywiście nie potrafiłam się powstrzymać by nie wziąć następnych kilku. To chyba naprawdę jest już choroba psychiczna lub nienormalna miłość. Ja nawet czytam przewodniki po Indiach! Poza tym z racji sobotniej imprezy w Łykendzie w domu króluje bolly, a szczególnie nowość "Don", czyli połączenie Bonda, Matrix i Mission Impossible. Filmu nadal nie widziałam z powodu tych cholernych napisów. Za to w ramach pocieszenia obejrzałam "Kaal" (hinduskie "The Blair Witch Project"- dżungla atakuje!), w którym gra mąż Kajol mający braki w uzębieniu i ogólnie będący jednym z bardziej obleśnych indyjskich aktorów. Powtórnie zobaczyłam Majora Rama i jego słodkie sweterki w romby, ale to akurat była czysta przyjemność. Nie wiem jak można nie kochać muzyki bolly, dla mnie to jest idealny sposób na chandrę i na wszystkie inne problemy. A jak ogląda się jeszcze bausy to uśmiech automatycznie pojawia się na twarzy.
Niestety pomimo poprawiania sobie nastroju muzyczką hindi jakiś marazm zakrada się do mnie i muszę coś z tym zrobić. Chyba zacznę chodzić jako wolny słuchacz na zajęcia na Uniwerek. Młody ma mi załatwić listę zajęć opcyjnych, a tam podobno pełno przedmiotów orientalnych, czyli to co smoki lubią najbardziej.


piątek, listopada 17, 2006

Moja kawa Twoja kawa


Jakoś tak pięknie dziś na dworze, a ja nawet wyjść z domu nie mam czasu. Mam opóźnienia w lekturze i staram się przeczytać do 18:30 ostatnie 150 stron dzieła naukowego o Tolkienie. Dzieło jak dzieło całkiem niezłe, choć przesycone przypisami i słownictwem nie do końca dla mnie zrozumiałym. Ale jestem dzielna i już tylko 15 kartek zostało!
Tydzień miną w zawrotnym tempie i znów mam weekend, który zapowiada się czytająco, bo opóźnienie nie dotyczy jedynie wspomnianego wyżej zbioru esejów, ale też 3 innych książek. Coś ostatnio się rozleniwiłam, a teraz za to płacę. "Dona" niestety obejrzeć nie mogę, bo napisy angielskie pozostawiają wiele do życzenia, a polskie nadal są tworzone przez pewne dziewczę- na razie stworzyło ono jedynie 15%, więc chyba muszę być cierpliwa. A niestety ta cecha nie należy do moich zalet, o czym większość wie.
Okazało się, że przepływ informacji wśród znajomych zaczyna przypominać głuchy telefon. Każdy coś mówi, ale nikt nie słucha, a potem wszyscy mają focha, a tak naprawdę to nikt nie ma. I już sama nie wiem, czy to jest zabawne czy tragiczne.