Oczywiście całkowitej sielanki brak, coś ciągle wierci mi dziurę w brzuchu, wywołuje niepokój, brak spełnienia. Może pora pobiegać po prawdziwej Puszczy, a nie trzymać się utartych ścieżek. Tylko trochę mam lenia, który szepcze, że pub lub wycieczka na majora, to szczyt możliwości skoro zimno i ciemno. Taaaa... Jeszcze trochę czasu do wyjazdu zostało, więc mam szansę na zwycięstwo lub jakąś niespodziewaną atrakcję.
Ten urlop udało się wyrwać wyjątkowo długi, wręcz zapominam że za parę dni znów powrócę na łono dorosłości. Ale jeszcze nie dziś, ani jutro! Nadal mam prawo do fochów, bycia niedojrzałą, upijania się, wracania nad ranem, spania do południa, nawet brudzenia dywanu winem. Takie prawo świąt w domu rodzinnym, gdzie wszyscy traktują cię niby poważnie, ale nie do końca, a wszelkie grzechy po chwili odchodzą w zapomnienie. Nikomu nie chce się ich notować, przecież mamy czas wybaczania! Nawet ja sama... chyba mam zrywy magii świąt. Niekoniecznie długotrwały, ale jednak jakaś miłość do bliźniego się odzywa.