środa, grudnia 31, 2008

Keep moving...

Siedzę w Augu już kilka dni. Trudno powiedzieć czy mam dość czy nadal czekam na przesyt... Wiem, że uwielbiam samotne powroty do domu, gdy w żyłach płynie etanol i inne środki a uszy dudnią muzyką (nie koniecznie najwyższych lotów, ale zawsze wywołującą reakcję), moje ciało odpowiada na nią automatycznie. Zaczyna się od prawego ramienia, potem cała ręka i reszta ciała z przewodnictwem lewej nogi, często też brzucha. Oczywiście z lekkim zagryzaniem wargi dla lepszej koordynacji. Tylko tutaj wracają do łask dawno zakopane przeboje i gwiazdy, pełen szał przełomu lat 80 i 90-tych. Banalny tekst, bujający bit to ideał na mróz i gwiaździste lub mgliste noce. Tylko tu puste (dosłownie) ulice pozwalają na pełne poddanie się dźwiękom, które mówią z słuchawek. Włączenie autopilota, który zawsze doprowadzi do domu i łóżka.
Oczywiście całkowitej sielanki brak, coś ciągle wierci mi dziurę w brzuchu, wywołuje niepokój, brak spełnienia. Może pora pobiegać po prawdziwej Puszczy, a nie trzymać się utartych ścieżek. Tylko trochę mam lenia, który szepcze, że pub lub wycieczka na majora, to szczyt możliwości skoro zimno i ciemno. Taaaa... Jeszcze trochę czasu do wyjazdu zostało, więc mam szansę na zwycięstwo lub jakąś niespodziewaną atrakcję.
Ten urlop udało się wyrwać wyjątkowo długi, wręcz zapominam że za parę dni znów powrócę na łono dorosłości. Ale jeszcze nie dziś, ani jutro! Nadal mam prawo do fochów, bycia niedojrzałą, upijania się, wracania nad ranem, spania do południa, nawet brudzenia dywanu winem. Takie prawo świąt w domu rodzinnym, gdzie wszyscy traktują cię niby poważnie, ale nie do końca, a wszelkie grzechy po chwili odchodzą w zapomnienie. Nikomu nie chce się ich notować, przecież mamy czas wybaczania! Nawet ja sama... chyba mam zrywy magii świąt. Niekoniecznie długotrwały, ale jednak jakaś miłość do bliźniego się odzywa.

piątek, grudnia 19, 2008

Disturbia


Bum Bum Be-dum
Tak jakoś od pewnego czasu nie pisałam. Nie to, że nie było o czym, bo właściwie zawsze jest. Tylko ostatnio mam problemy z ubraniem wszystkiego w odpowiednie słowa. Taka choroba mnie zaatakowała, że nie potrafię się wysłowić. Przy mojej pracy jest to nieco uciążliwe, choć powoli jest lepiej. Już na szczęście nie mylę części garderoby z kolorami lub materiałami, ale do pełnej formy nadal nie wróciłam. Na dodatek nie kojarzę kiedy dokładnie złapałam tego wirusa "brakusłów", tak po prostu pewnego dnia się obudziłam a on krążył w żyłach i tętnicach.
Z ostatnich atrakcji: byłam na zaproszenie Kasieńki w Łodzi. Chyba Fabrycznej, choć w tym dziwnym mieście, gdzie wszystkie ulice prowadzą na Piotrkowską, nie mam pewności. Zresztą moje zdolności do gubienia się mogły tam rozwinąć skrzydła. To że z hotelu trafiłam do teatru zamiast Manufaktury, nadal wywołuje zaskoczenie. Pozytywne, gdyż gdybym chciała iść do teatru to prawdopodobnie nigdy bym się tam nie dostała. Nawet na dworzec taksówkarz wiózł mnie podwórkowymi uliczkami między blokami i garażami. Łódź to najdziwniejsze miasto w jakim byłam! Za to z krótkiego zapoznania się z festiwalowym, vipowskim życiem jestem bardzo zadowolona. To najlepszy prezent jaki mogłam dostać z racji moich niedawnych urodzin. Kasiek, jeszcze raz bardzo dziękuję!!!
Te dwa dni uświadomiły mi, że za bardzo zakopałam się w obowiązkach i raz na dwa miesiące ( lub częściej) powinnam od nich uciekać. W innym wypadku staje się trudna w pożyciu i ciężko ze mną wytrzymać. Opanowuje mnie niepokój, który mogę jedynie opanować i rozładować poza Wrocławiem. Najlepiej z obcymi ludźmi, hi hi hi.
Za kilka dni święta, jadę do Puszczy. Nie wiem czy się cieszę, bo jakoś do końca do mnie nie dociera że to już. Mam jeszcze tyle do zrobienia, nie wspominając o obowiązkach które czekają jak wrócę na początku stycznia. Prawdopodobnie dopiero w pociągu wpadnę w euforię i amok, wcześniej nie będę miała do tego głowy. Jadę na prawie dwa tygodnie, więc może nawet uda się trochę odpocząć. Tylko że w Puszczy odpoczynek ma inne znaczenie niż na reszcie globu. Ale może wirusa i niepokoju się pozbędę, chociaż na jakiś czas. Pewnie złapię jakieś inne świństwo, pijackie świństwo. Ale nic to, nawet pasożyty mają prawo do urozmaicenia.

sobota, listopada 15, 2008

Notka

Wytęskniony pobyt w puszczy rozciągnął się w czasie. Już w sobotę wieczorem wydawało się, że jestem w domu od paru dobrych dni. A wcale nie działo się za dużo, właściwie to co zwykle. Mama, dziadkowie, pub Bab i jego bywalcy, miasto, które zaskakuje zmianami ("Pod beczką" nie istnieje!!!), bulwary, puszcza... ten sam schemat spotkań.
Takie zawirowanie czasowe wywołane jest raczej uwolnieniem się z kieratu wrocławskiej codzienności. Ranne wstawanie ( mycie, ubieranie, malowanie, jedzenie jak jest czas) lub bardzo wczesne ranne wstawanie ( wtedy nawet jedzenie nie wchodzi w grę), potem wywołująca chandrę komunikacja miejska ( sama nie wiem czy gorsze są staruszki czy wrzeszczące bachory) i praca lub uczelnia, a na zakończenie powrót do domu, gdzie po jednym rozdziale książki zasypiam. W przypadku pracujących weekendów można szybko stracić orientację w dniach tygodnia. Oczywiście zdarzają się urozmaicenia, ale wszystko nadal trzyma się cholernej monotonii.
W Augu to że zawsze kończy się tak samo nie jest wywołane przymusem. Zamiast do pubu mogę pójść gdzie indziej, nad rzekę, posiedzieć w domu, robić cokolwiek. Takie to wszystko jakieś beztroskie. Nawet tamtejsze schematy sprawiają przyjemność i nie wywołują znużenia. Chyba właśnie brak przymusu spowodował że zapętliłam się w czasie.
Powrót samochodowy też wywołał chaos. Miałam wrażenie że jedziemy, jedziemy a nadal jak nie było widać wawy, tak nadal jej nie ma. Taka podświadoma niechęć do opuszczenia sielankowej Puszczy i jej okolic.


Konfrontacje Rockowe-Cudownie
Zgubiłam się na Kulcie, dzięki temu chyba było świetnie. Mokra dotarłam do domu, wyskakałam się i wykrzyczałam na najbliższe pół roku. Co prawda kilka znajomych osób doszło do wniosku że byłam wtedy pijana i ledwo się na nogach trzymałam, ale ja byłam zachwycona. Impreza godna powtórzenia, chociaż teraz mam zakaz samotnych powrotów do domu. "Nieodwracalne?"

niedziela, października 26, 2008

Chuj w bombki strzelił, choinki nie będzie!

Właśnie po raz drugi ( do trzech razy sztuka!) powróciłam samotnie, piechotą do domu, z nocnej imprezy. Tym razem zajęło to jedynie cztery piosenki z mp3 ( poprzednio 5x "Gimme Gimme", obecnie miałam bardziej urozmaicony repertuar, idealny na wkurwa), chyba z powodu mrozu i gorszego nastroju. Tyłka właściwie nie czuję, z resztą ciała nie jest tak źle, bo nawet wełnianej czapki się dorobiłam. Co prawda rzekomo mi mózg ściska i ogranicza, ale przynajmniej 40% ciepła mniej ucieka z organizmu. Ogólnie same rewelacje! Czapka... , jedyny facet z którym wymarzyłam sobie ślub i itp. dorobił się żony a na dodatek ma chyba najcudowniejszego psa pod słońcem. Jakby to nie było jasne, ja nie jestem tą jego wspaniałą drugą połową! Tylko skakać z radości i korzystać z życia.

wtorek, października 07, 2008

Kocio-smocza natura


" Natomiast koty cechuje na ogół większy dystans do świata. Przestają jeść tuż po zaspokojeniu głodu. Gdy ktoś lub coś je nudzi, wychodzą bez oglądania się na cudze uczucia. Nie mają natury dyplomatów i nie tolerują głupców. Życie wydaje się im w równym stopniu zabawne i żałosne. I nie uważają tego za wewnętrzną sprzeczność. Czyż nie można jednocześnie uśmiechać się i wzdychać?"
ZAKOCHANY DUCH Jonathan Carroll

Jakie to prawdziwe i pasujące do mnie... może dlatego nie mogłabym mieć kota. Posiadanie stworzenia będącego odbiciem samej siebie to byłoby ponad siły. Pies to idealny towarzysz, poprawiacz nastroju. Zawsze gotowy do zabawy, nie mający fochów i wahań nastrojów. Ciekawe jakie są świnki wietnamskie? Raczej psie a nie kocie...

niedziela, września 14, 2008

Urlop kontra wakacje

Moja posiadłość, a konkretnie prywatny kawałek rozrastającego się lasu z małą chatką.
Jednym z wyznaczników bycia formalnie dorosłą jest zastąpienie wakacji urlopem. Dwa słowa określające dłuższy czas wolny w lipcu oraz (lub) sierpniu, a taka ogromna między nimi różnica. Przykre, ale jak prawdziwe! Wakacje zawsze można było jakoś przedłużyć, a na urlop nie da się wpłynąć, chyba że zastosuje się L4, a do tego potrzeba miłego i uczynnego lekarza. Co prawda 2 miesiące w Puszczy bywa ponad moje siły, ale 2 tygodnie to stanowczo za mało. Optymalny czas to 3-4 tygodnie oraz kilka dni dodatkowych by np. ruszyć wreszcie na Hel.
Miniony urlop można uznać za całkowicie udany, z kilkoma niewielkimi wpadkami. Początkowo wyśnione 2 tyg. miały być wykorzystane na kilka wyjazdów, ale ostatecznie jak zwykle Puszcza wciągnęła i trudno się było od niej uwolnić. Prawie łezka stoczyła się po policzku jak wsiadłyśmy do Jaćwinga by powrócić do codzienności. Królował Pub Bab (nic nowego!), gdyż lenistwo zwyciężyło nad potrzebą świeżego nocnego powietrza. Rzeka oraz osiedle Swoboda też zostały odwiedzone, choć jedynie parę razy. Zresztą częste plażowanie i uroczy, posiadówkowy pobyt w Gorczycy dotleniły w pełni moje płuca, by przetrwać dłuższy czas w lekko malarycznym Breslau.

Fajni nocnego pływania w oparach dymu papierosowego: Edyś (zwana czasem Edwardem) oraz Sąsiad. Ja gdzieś w ciemnościach i głębinach nie uchwycona przez obiektyw. A podobno to mi najtrudniej się zamoczyć? Tym razem popisałam się wręcz zadziwiającą prędkością, chwila i już byłam w podwodnym świecie. Co prawda po kilku minutach byłam znowu na brzegu szczelnie zawinięta w ręcznik. Niestety wiek nie ten, a i noce sierpniowe nie tak ciepłe jak kiedyś, by szaleć wśród glonów.

Barłóg kontrolowany: Młody jak zawsze podłączony do sieci, Magda zastanawiająca się czy już należy wstać by ruszyć na plażę. Co robi reszta członków Miłośników Barłożenia? Trudno powiedzieć, pewnie leży poza kadrem.

środa, września 10, 2008

Augustów w obiektywie Sony Ericssona

Częste wizyty na plaży nie spowodowały pogłębienia się mej opalenizny, chyba słońce puszczańsko-sierpniowe nie wpływa na skórę tak dobrze jak wrocławskie. Na szczęście dzięki nowym rewelacyjnym okularkom nadrobiłam braki jeziorowe, po mimo nie najwyższej temperatury wody oraz sporego zamulenia Necka.

Solarowy koszyczek właściwie dokonał żywota w puszczy, choć nie był wcale intensywnie wykorzystywany. Na wyjściach plażowych spisywał się doskonale.

Jugosławia i oczywiście Pub Bab, jedyny odwiedzany pub, po niefortunnym wyjściu do Parkowego. Kochany przez wszystkich i nie dający się niczym zastąpić na dłuższą metę.

piątek, sierpnia 22, 2008

Ironi - fot. Andrzej B. & Edward B.

Przed koncertem, w upale. W pożyczonej koszulce - trzeba wyglądać jak prawdziwa fanka, ale pachnieć jak pozerka.

Bruce



Na stadionie, jeszcze kilka godzin, zrobi się ciemno i wejdą Ironi! A chwilowo relaks na trawce i podziwianie rosnących tłumów.



Już po... zmęczeni czekamy na metro, podobnie jak kilkaset innym osób. Dopiero następnego dnia, w pociągu do wro dotarło do mnie że się skończyło i jak było super. Może za rok...

wtorek, sierpnia 05, 2008

Na Horyzoncie


Na kanapach w Cafe, a za Magda Jakub za którym Kaśka się kryła. Tu podobno była najlepsza kawa w mieście.

Stosiek dzielnie studiuje "Na Horyzoncie", ja natomiast mam minę "dajcie jeść, wypuście do domu i pozwólcie się wyspać!"

11 dni kina zrobiło z nas Zulusów, co prawda trochę nie dorobionych, ale zawsze! Z powodu dużych różnic temperaturowych konieczne stało się zakupienie kilku dodatkowych bluz z kapturem. Pewnego wieczoru miałam na sobie dwie na raz, sama nie potrafię stwierdzić jak się w nie wcisnęłam.

Magda z browarem odpowiednich gabarytów

Czyszczenie Ery, co wieczór godzina 11

środa, lipca 16, 2008

Eria :D


Oni są uroczy. Te małe zgrabne tyłki i ADHD, wszyscy idealnie zakonserwowani. Ach te lata 70-te, czysta szkoła przetrwania: hartuje lub zabija.
Jako męczennica nr 1 w naszej telenoweli prowadzę chwilowo całkowicie uporządkowane życie:
praca, dom i czasem jakieś dodatkowe atrakcje, np. jak teraz 10 dni kina. Od wczoraj chodzę i gadam w najdziwniejszych momentach: Eria Nowe Hioryzonty a dziś udawałam wielbłąda taszcząc do pracy torbę festiwalową z pakietem gadżetów. Trzeba pokazywać jaka jestem grzeczna i opanowana.

środa, lipca 02, 2008

Miłości ... słabości... Za co???

Robin Van Persie ( Holandia, Arsenal Londyn)
Najważniejszy... za ADHD!!!! On już biega i podskakuje mimo że mecz się nawet nie zaczął! I kogucika na głowie, hihihi

Halil Altintop (Turcja, Schalke) oraz Hamit Altintop ( Turcja, Bayern Monachium)
Za to że jest ich dwóch, chociaż Halila na Euro nie było. Boskie kości policzkowe oraz ogólną zaskakującą miłość do rewelacyjnej reprezentacji Turcji.

David Villa ( Hiszpania, Valencia CF)
Za kontrast z Torresem, śmieszne miny, skoczność. Oczka pieska oraz minę gdy musiał zejść w meczu z Rosją mimo że nie wiedział czemu.

Fernando Torres ( Hiszpania, Liverpool FC)
Za blond włoski, szerokie bary i ciągle fochy na boisku. Oczywiście także za bramki :)

Hiszpanów musiałam pokochać gdy zabrakło Persiego i Altintopa. Jakoś żadnego Włocha w tej grupie nie ma, nie zasłużyli. Byli tak nie poradni, że właściwie nie było ich szkoda, raczej wywoływali jedynie gniew. Ogólnie nadal to najlepsza drużyna, ale przydało by się ją jednak odmłodzić. Większość zawodników znam od 10 lat. Jak widać po ty turnieju, pora na emeryturę, niestety.

piątek, czerwca 20, 2008



Oni są fantastyczni, wariaci... hihihi Miło, że wreszcie udało się pokonać Francję i to nie tylko w karnych, ale w normalnym czasie gry. Zobaczymy jak będzie dalej, ale wyjście z grupy to pewien sukces, głównie po tym co pokazywali w pierwszych meczach. Niestety po pokonaniu Hiszpanii, znów wpadną na Holandię, więc finał leży prawdopodobnie poza zasięgiem. Jednak trzecie miejsce jest w ich zasięgu, tylko trzeba zrezygnować z giganta Toniego i postawić na del Piero i Cassano.

wtorek, czerwca 17, 2008

Dziś jest Ten Dzień


Prawie 15 a ja nadal w spodenkach (zwanych przez Młodego majtochami) oraz wyciągniętej bokserce. Czemu??? Mam wolne, jest czerwiec, wyszło słońce, więc siedzę w oknie a moje nogi dyndają na parapecie. Sielanka! Poza tym dziś jest Ten Dzień, gramy o wszystko. Azzurri muszą wyjść z grupy, koniecznie. Choć po pierwszym meczu jak w drodze do domu się poryczałam, do ich gry podchodzę z lekkim dystansem. Zresztą Holandia jest rewelacyjna.

niedziela, czerwca 01, 2008

telenowela


Kiedyś, całe chyba wieki temu wróciłam z Puszczy. Wyjeżdżając miałam wszystko poukładane i rozplanowane jak nigdy. A teraz po prawie miesiącu widać, że nie było sensu niczego planować, bo i tak każda myśl przegrała z rzeczywistością. Na dodatek ponownie miałam zbyt wygórowane mniemanie o niektórych, a przecież podświadomie wiedziałam że to tylko moja wyobraźnia.
Pewnym plusem jest to że ludzie miewają większe problemy. Nie da się ukryć że jest to budujące.
To że chwilowo jestem ta zła, też właściwie nie dziwi, chyba trochę mi się należy. Jednak nie mam zamiaru z niczego się tłumaczyć, ani prosić o wybaczenie. Upór ponownie wygrywa z uprzedzeniem. Życie w telenoweli rządzi się swoimi prawami. Aguś wręcz twierdzi, że moje domowe rewelacje są ciekawsze niż "M jak miłość"!
Ostatnio mam skłonność do popadania w samouwielbienie, szczególnie po pobycie w Katowicach. Dobrze na mnie wpłynęło to szkolenie, zwłaszcza czołówki dla hydraulika. W przeciwieństwie do Wrocławia, w tym dziwnym mieście, zwanym Katowice, nikt nie pije browarów w parku! Przyznam że musiałyśmy wyglądać ciekawie: pięć wystrojonych, w obcasach lasek z browarami, a w koło matki z dziećmi, ludzie z psami. Ale jakoś trzeba było spędzić ten czas do odjazdu pociągu. A ja dodatkowo potrzebowałam odreagować w innym środowisku.

poniedziałek, kwietnia 28, 2008

Wszyscy za mną, ale jednak przeciwko. Jadę pociągiem do puszczy, nawet zasnąć nie mogę, bo zaraz soczewka postanawia opuścić schronienie w mym oku i ruszyć w świat. W porę ją złapałam i umieściłam tam gdzie jej miejsce, bo już zmierzała w stronę okna, na wolność chciała się wyrwać! Przychodzę przemarznięta do pracy i co słyszę na dzień dobry... "co się trzęsiesz jak kura po stosunku?"... ręce i szczęki opadają! Takie wsparcie. I to ja jestem potworek?
Teraz też, poprosiłam mamę, by zrobiła pranie, bo ciuchy śmierdzą ogniskiem i psem. To ona pierze je ręcznie zamiast w pralce, a ja mam wyrzuty sumienia, że ją wykorzystuję. Generalnie wyrzuty sumienia muszę wiecznie zagłuszać lub wypierać się ich istnienia. Tylko puszcza nadal taka sama, niewinna i dzika. A ja? Niewinności zero, dzikość natomiast w nadmiarze.

środa, kwietnia 23, 2008

Step By Step


Wielki powrót uwielbienia, ta fascynacja ośmiolatki wiele wyjaśnia. Miłość do lat 80-tych, nawet Szaruka (teraz jest jasne czemu kolczyki w uszach tak nie rażą). Jordan... w ogrodniczkach, ach! Chłopaki jednak tańczyć potrafią i kompletnie nie przypominają późniejszych boysbandów. Nie wiem gdzie się podziały wszystkie moje kasety, teraz byłyby sporo warte. Za to doskonale przypominam sobie serial animowany, który namiętnie oglądałam w telewizji. Ach sielankowe dzieciństwo: folwark, puszcza i New Kids On The Block!

środa, kwietnia 16, 2008

Ubarwiona prawda


Gdy jeszcze było ładnie, siedziałam na oknie (nie mamy balkonu) i czytałam jakieś gówno fantasy. Po podwórku jeździła policja, właściwie to krążyła. W pewnym momencie zatrzymali się pod oknem, jeden wysiadł i zaczął wrzeszczeć "co robię?". Początkowo nie połapałam się, że to do mnie, a potem powiedziałam, że siedzę i czytam. Na co oni się zebrali i pojechali. Jakiś dzień później opowiedziałam o tym Młodemu, a już następnego dnia krążyła wersja, że siedziałam na dachu. Bartosz uznał, że taka "prawda" jest bardziej ekscytująca. I jak tu mu wierzyć?
Straciłam apetyt... niby jestem głodna, ale jak przychodzi do jedzenia to już mi się nie chce. Komar ma to samo, co jest nieco budujące. Obecnie nakręcamy się nawzajem na regularne jedzenie, a dodatkowo Hala wmusza we mnie zupy i inne specyfiki. Trzeba będzie w Puszczy być dzielną i iść na badania do mamy, a właściwie to pobieranie przyjdzie do mnie.
Ogólnie jestem jakaś zawieszona, sama nie wiem czego chcę. Przydałby się ktoś, kto dokonywałby za mnie wyborów, a ja jedynie ślizgałabym się na granicy świadomości i jak coś miała pretensje o złe decyzje. Tylko w pracy jeszcze nad sobą panuję. Może muszę pokrzyczeć to będzie lepiej? Zawsze to pomagało! Lub wybiorę się wreszcie po kozę... hihihi... zielona koza poprawiająca nastrój!

sobota, kwietnia 05, 2008

Platoniczny kubek kawy

Trwa tydzień z bolly, a właściwie tydzień z Abhishkiem, ja nadal nie mam netu, przestały jeździć tramwaje, nie mam więc dojazdu do pracy. Ogólnie szczęśliwość połączona z beznadzieją. Czekam z utęsknieniem na urlop w Puszczy, a jednocześnie czuję że całkowicie wrosłam w wrocławski klimat. Z fantasy przestawiłam się na powieści indyjskie oraz afgańskie. Takie małe zmiany, nic nie znaczące a powodujące lawiny. W uszach Ironi, bo do koncertu się szykuję, mało bausów, moc perkusji i gitary zwycięża z bitem. Dzikość z nutką nostalgii.

czwartek, marca 06, 2008

... Daniel: genialny!!!

I love Him... I love Him... Kocham ten jego spuchnięty, krzywy nos, kanciastą buźkę i siwe oczka. Generalnie on cały jest jakiś taki kanciasty, co mnie szczególnie kręci. Nawet w powieściach fantasy zazwyczaj fascynujący są ci których "twarz jest wyrzeźbiona jakby z kamienia, którego twardość łagodzi niekiedy jedynie uśmiech". Moja miłość do Day-Lewisa kojarzy się z sinusoidą, ma wyraźne maksima i minima funkcji. Gdy po wielu miesiącach jałowych (bez jakichkolwiek wspomnień fascynacji) wreszcie pojawia się nowe dzieło zaczyna się szaleństwo... sny po nocach, ochy i achy, ponowne ogladanie wszystkich dostępnych filmów ( "W imię ojca" zawsze!!! bo "Nieznosnej lekkości bytu" nie posiadam), generalnie pełna wariacja. A potem nastepuje spadek, aż do kompletnego zapomnienia. I znów jakaś reklamówka nowego filmu lub jakieś info rozpoczyna wariację od początku.

Obejrzałam "To nie jest kraj dla starych ludzi" i jestem zdegustowana. Oprócz genialnego Javiera nic mi się nie podobało, może dlatego że całego filmu nie zrozumiałam. "Aż poleje się krew" był przejrzysty i w pełni zrozumiały, natomiast ten chaotyczny i nie równy. Tommy Lee Jones to pierwszy szeryf Hollywood którego wątek mógł byc spokojnie pominięty, bo dodatkowo wprowadzał zamęt. Dobrze że miałam pod ręką drinka oraz Halszkę obok której komentarze przynajmniej troszeczkę rozwiewały nudę.

Udało się wreszcie dokonać przeprowadzki, więc nie mam netu. Tego posta piszę chyba już od połowy lutego, tak partiami jak mam trochę luzu w pracy. Mieszkanko jest fajne, jedynie wchodzenie na 4 pietro jest nadal uciążliwe. Wreszcie osiągnęłyśmy sukces w kwestii ustawienia łóżek oraz biurka, prawdopodobnie po raz ostatni w najbliższym czasie wybieramy się do Ikei. Magdy to będzie chyba już 4 weekend na Bielanach! Mam krótkie włoski, grzywka w niektórych miejscach przypomina jeżyka a i ciągle głaszczę się po meszku na karku, taki nowy tik!

wtorek, lutego 26, 2008

... Viggo: ok...


W związku z dziwną sytuacją panującą w moim otoczeniu ( jakieś nie do końca jasne posądzenia o molestowanie; zaznaczmy że rzekomym gwałcicielem jest kobieta mniejsza co najmniej 2x od swych ofiar) postanowiłam wreszcie przysiąść i zobaczyć dzieło edukacyjne pod każdym względem, otrzymane w prezencie urodzinowym od zawsze chętnej by rozwijać moją wiedzę Kasieńki. Dzieło jak dzieło, mnie szczególnie powaliło montażem, zbliżeniami oraz ciekawymi najazdami kamery. Kamiński mógłby się wiele nauczyć od autora zdjęć "Księgi objawienia".
A wracając do molestowania... cała sytuacja wydaje się obecnie tak absurdalna, że wraz z "gwałcicielką" prawie płaczemy ze śmiechu gdy o tym wspominamy. Nie po raz pierwszy rzekomi macho okazali się cnotkami, na dodatek całkowicie bezbronnymi.
Poza podziwianiem Tonego Long w wymienionym wyżej filmie, miałam okazję zobaczyć po raz kolejnym tyłek i nie tylko Vigga. Viggo całkiem pozytywnie, chociaż po nim zawsze można się czegoś dobrego spodziewać nie zależnie kogo gra. Dlatego niczym właściwie nie może raczej zaskoczyć, w każdej roli spełnia się dobrze, ale bez rewelacji i wzruszeń. Oczywiście pomijając Aragorna, ale "Władca" stoi u mnie poza kategoriami.

wtorek, lutego 19, 2008

Harry: nudny...

Ostatni tom Pottera już za mną... zawiodłam się. Syriusz pozostał martwy, a dodatkowo kilka osób do niego dołączyło, ale zamiast samego Pottera to zginęła tylko jego sowa. Generalnie książka robi się jakaś ciekawsza dużo za połową, wcześniej nic nie robią tylko gadają i siedzą w namiocie. Kompletna nuda, jedynym ożywieniem jest Stworek, ale skrzaty zawsze są rozbrajające. Pomimo, że słyszałam o "happy end", w pewnym momencie miałam już nadzieję na całkowitą zagładę obu bohaterów... ale się przeliczyłam. Trudno... W odwrocie do "Koła czasu" gdzie przeżywam śmierć każdej praktycznie postaci ( szczególnie takiej bezsensownej jak w przypadku Rolana), to "Harry" nie wzbudza emocji, oprócz przypadku Syriusza i Snapa. Może dlatego, że Rowling nie ma zdolności w budowaniu napięcia tak tragicznych scen, bitwy też marnie opisuje. Dość już przeżywania... skończyłam, pewnie wkrótce zapomnę, ale Harry otrzymał parawkę jako rzecz zakończona.

wtorek, lutego 05, 2008

...


Jestem w połowie maratonu... 8 dni pracy, bez chwili odpoczynku... im to trwa dłużej tym jestem bardziej nakręcona. W sobotę nawet były bausy, a po niecałych 5 godzinach snu rześka ruszyłam na dalszy podbój Magnolii.
To taki wpis właściwie bez sensu, aby tylko dodać zdjęcia Strummera i Jonesa. Jeden jest już martwy, a drugi łysy i tłusty... nie chce się starzeć, a przynajmniej być łysa i tłusta, posiadanie zmarszczek i siwych włosów jakoś tak nie przeraża jak fałdy na ciele.

poniedziałek, stycznia 28, 2008


Wróciłam z Puszczy, można powiedzieć że wypoczęta. Chociaż takie "nicnierobienie" bywa męczące i wyczerpujące. Nadrobiłam braki filmowe (popłakałam sobie przy "Wyznaniach geiszy", a pośmiałam na "Monsunowym weselu") , z lekturowymi było trochę gorzej. Zabrałam się za "Święte gry", ponad 1000 stronicowe tomisko z licznym wstawkami z języków indyjskich. Niby ciekawe, ale z trudem idę naprzód. Jestem już w połowie... a zasób przekleństw ciągle rozwijam :)) W między czasie zdążyłam wchłonąć inne dzieła literatury. W podróży powrotnej wciągnęłam 600 stron romansidła, połączenia "Przeminęło z wiatrem" z ostrym Harlekinem. Idealna lektura na prawie 12-sto godziną jazdę pociągiem, aż wypieków w pewnym momencie dostałam.
Pierwszą informację jaką otrzymałam po powrocie było, że Heath Ledger nie żyje, smutno się zrobiło. Coś strasznego, niby nie szalałam za nim, ale bez niego kino już nie to samo. A oglądanie "Brokeback Mountain" staje się podwójnie bolesne. Tylko Jake pozostał na polu chwały, a on nie jest taki... sama nie wiem jak to określić. Jake to Jake, a Heath to Heath.
Teraz siedzę w pracy i piszę, za moimi plecami jakiś koleś myje nam witrynę i ściany. Grunt to mieć pracę pełną atrakcji!!!

sobota, stycznia 12, 2008

Jelonki


Wrocławska wiosna-zima. Trampki, okulary przeciwsłoneczne oraz kurtka z polarem idealne na tą specyficzną porę roku, dostępną jedynie w tym rejonie.

Sierotka Dorotka na środku leśnej drogi w nowym roku. Pierwszy raz zauważyłam że na ukochanym polarku mam parę całujących się jelonków homo. Jakie to urocze, bo ewidentnie jest to para męska, sarny nie mają przecież poroża. W końcu z puszczy jestem to troszkę na leśnych zwierzętach się znam. Chociaż świni na żywo nigdy nie widziałam, a krowę jedynie z daleka, ale to nic, nie każdy musi mieć rodzinę na wsi, by do niej jeździć na wakacje.

piątek, stycznia 04, 2008

Święta, święta... dobrze że już po świętach

Wyjeżdżając z zaszronionego Wrocławia wiedziałam, że pobyt w Puszczy nie będzie należał do najbardziej udanych, ale i tak byłam optymistką.
Cudowny pociąg z Kudowy do Wawy spóźnił się 2 godziny, tak przez godzinę stał sobie we Wro, więc moja przesiadka nie doszła do skutku. Panią w informacji na dworcu Zachodnim uchroniła przed moją wściekłością jedynie szyba. Jak to jest możliwe, że ona nie może podać informacji o pociągach intercity, tylko trzeba iść do innego okienka??? A następny pociąg jadący na wschód odjedzie za 7 godzin, bo wcześniejszy ma pełną rezerwację miejsc??? To że byłam około 14:00 24.12 w domu to zasługa lini intercity i wujka który z dziadkiem przyjechał po mnie do Białegostoku. Grunt to w Wigilię obserwować w poczekalni na dworcu żuli rozpijających butelkę "czegoś", a następnie spędzić kilka pełnych wrażeń chwil na PKP w Białym.
Wigilia jak wigilia, tylko brak Mateusza powodował lekko złowieszczą i dołującą atmosferę. Dziadek zrezygnował z raczenia nas wszelkiego pochodzenia i składu nalewkami. Pieśni o emerycie seksualnie kopniętym też nie było. Smutność. Spacer do lasu lub nad jezioro, został wymieniony na spacer do szpitala. A imprez nocnych też szczególnych nie było. Podobno w niedzielę było apogeum, u mnie chyba także ale trochę w innym sensie. O dziwo ci którzy powinni być mili, nie byli, za to osoby nie darzące mnie szczególnymi względami okazali się wyjątkowo sympatyczni. To chyba taki wpływ świąt.
Od ponad tygodnia ponownie w Breslau... sylwester był i już nie ma. Z wyjątkowo ciekawych momentów pamiętam tworzenie mego złoto-błękitnego miecza, Janusza-Tygryska oraz wejście w fleszu obiektywów. Potem była wódka i usypiający powrót do domu. Tak jakoś szybko wszytko się działo, może dlatego że do 15 byłam w pracy to nie odczułam tego dnia specjalnie. Po prostu kolejna, szalona impreza przebierana.
Obecnie trwa czas szalonych przecen, więc czasem mój kontakt z rzeczywistością ulega przerwaniu. Na szczęście mam jeszcze na tyle siły i czasu by odreagowywać w kinie lub z książką.