poniedziałek, stycznia 28, 2008


Wróciłam z Puszczy, można powiedzieć że wypoczęta. Chociaż takie "nicnierobienie" bywa męczące i wyczerpujące. Nadrobiłam braki filmowe (popłakałam sobie przy "Wyznaniach geiszy", a pośmiałam na "Monsunowym weselu") , z lekturowymi było trochę gorzej. Zabrałam się za "Święte gry", ponad 1000 stronicowe tomisko z licznym wstawkami z języków indyjskich. Niby ciekawe, ale z trudem idę naprzód. Jestem już w połowie... a zasób przekleństw ciągle rozwijam :)) W między czasie zdążyłam wchłonąć inne dzieła literatury. W podróży powrotnej wciągnęłam 600 stron romansidła, połączenia "Przeminęło z wiatrem" z ostrym Harlekinem. Idealna lektura na prawie 12-sto godziną jazdę pociągiem, aż wypieków w pewnym momencie dostałam.
Pierwszą informację jaką otrzymałam po powrocie było, że Heath Ledger nie żyje, smutno się zrobiło. Coś strasznego, niby nie szalałam za nim, ale bez niego kino już nie to samo. A oglądanie "Brokeback Mountain" staje się podwójnie bolesne. Tylko Jake pozostał na polu chwały, a on nie jest taki... sama nie wiem jak to określić. Jake to Jake, a Heath to Heath.
Teraz siedzę w pracy i piszę, za moimi plecami jakiś koleś myje nam witrynę i ściany. Grunt to mieć pracę pełną atrakcji!!!

sobota, stycznia 12, 2008

Jelonki


Wrocławska wiosna-zima. Trampki, okulary przeciwsłoneczne oraz kurtka z polarem idealne na tą specyficzną porę roku, dostępną jedynie w tym rejonie.

Sierotka Dorotka na środku leśnej drogi w nowym roku. Pierwszy raz zauważyłam że na ukochanym polarku mam parę całujących się jelonków homo. Jakie to urocze, bo ewidentnie jest to para męska, sarny nie mają przecież poroża. W końcu z puszczy jestem to troszkę na leśnych zwierzętach się znam. Chociaż świni na żywo nigdy nie widziałam, a krowę jedynie z daleka, ale to nic, nie każdy musi mieć rodzinę na wsi, by do niej jeździć na wakacje.

piątek, stycznia 04, 2008

Święta, święta... dobrze że już po świętach

Wyjeżdżając z zaszronionego Wrocławia wiedziałam, że pobyt w Puszczy nie będzie należał do najbardziej udanych, ale i tak byłam optymistką.
Cudowny pociąg z Kudowy do Wawy spóźnił się 2 godziny, tak przez godzinę stał sobie we Wro, więc moja przesiadka nie doszła do skutku. Panią w informacji na dworcu Zachodnim uchroniła przed moją wściekłością jedynie szyba. Jak to jest możliwe, że ona nie może podać informacji o pociągach intercity, tylko trzeba iść do innego okienka??? A następny pociąg jadący na wschód odjedzie za 7 godzin, bo wcześniejszy ma pełną rezerwację miejsc??? To że byłam około 14:00 24.12 w domu to zasługa lini intercity i wujka który z dziadkiem przyjechał po mnie do Białegostoku. Grunt to w Wigilię obserwować w poczekalni na dworcu żuli rozpijających butelkę "czegoś", a następnie spędzić kilka pełnych wrażeń chwil na PKP w Białym.
Wigilia jak wigilia, tylko brak Mateusza powodował lekko złowieszczą i dołującą atmosferę. Dziadek zrezygnował z raczenia nas wszelkiego pochodzenia i składu nalewkami. Pieśni o emerycie seksualnie kopniętym też nie było. Smutność. Spacer do lasu lub nad jezioro, został wymieniony na spacer do szpitala. A imprez nocnych też szczególnych nie było. Podobno w niedzielę było apogeum, u mnie chyba także ale trochę w innym sensie. O dziwo ci którzy powinni być mili, nie byli, za to osoby nie darzące mnie szczególnymi względami okazali się wyjątkowo sympatyczni. To chyba taki wpływ świąt.
Od ponad tygodnia ponownie w Breslau... sylwester był i już nie ma. Z wyjątkowo ciekawych momentów pamiętam tworzenie mego złoto-błękitnego miecza, Janusza-Tygryska oraz wejście w fleszu obiektywów. Potem była wódka i usypiający powrót do domu. Tak jakoś szybko wszytko się działo, może dlatego że do 15 byłam w pracy to nie odczułam tego dnia specjalnie. Po prostu kolejna, szalona impreza przebierana.
Obecnie trwa czas szalonych przecen, więc czasem mój kontakt z rzeczywistością ulega przerwaniu. Na szczęście mam jeszcze na tyle siły i czasu by odreagowywać w kinie lub z książką.