poniedziałek, sierpnia 31, 2009

Flower Power


Dzięki Komarkowi dorobiłam się "przewodniej piosenki urlopowej". Jak tylko znajdę się w pobliżu komputera zaczynają szaleć bity disco. "You make me feel like dancing" w większym stopniu pokazuje możliwości wokalne Neo, jednak stylistyka "Flower Power Supergirl" bardziej do mnie przemawia. Szczególnie po kilkakrotnym przesłuchaniu. Pikolaki, koszula z żabotem, krzywy zgryz, disco Bond. Coś wspaniałego!

Skończył się czas wakacji, takich krótkich i intensywnych. Działo się dużo, były wzloty i upadki, bolesne upadki. Ogólnie ponownie nie udało się odpocząć, ale moc wrażeń rekompensuje tęczowe nogi oraz straty moralne. Zdjęcia są, ale raczej pojawią się tutaj w późniejszym terminie. Może zrobię serię weselną, w końcu mam ślubne lato. Oczywiście to dopiero po 12 września, gdy zakończę sezon. Mam nadzieję, że bez atrakcji z jakimi go zaczynałam.
Podróż powrotna do Wro okazała się w równym stopniu koszmarna jak pouczająca. Do Torunia jechałam z bandą 12-14-letniej młodzieży, która wracała z kolonii ( chyba na dodatek w Augu). Pakiet mądrości jakich wsłuchałam, pomimo słuchawek na uszach, wręcz paraliżował. Szczególnie odkrywcza okazała się para wakacyjna ( lat około 14), przede wszystkim jej żeńska część. Szalejące hormony połączone z ADHD i upałem, dały wybuchową mieszankę. Jeśli ja mam huśtawki nastojów, to dziewczę miało huragan. W jednej sekundzie opiekuńcza, dobrze wychowana, po chwili bez wyraźnego powodu szykowała się do bicia kogo popadnie. A jej chłopak, biedne stworzenie, nawet nie mógł iść z kumplami pogadać, tylko całą podróż musiał siedzieć przy niej i przytakiwać. Choć w jednym momencie zabłysnął. Na jej stwierdzenie, że ktoś musi nim rządzić, oznajmił, że robi to jego mama. Urocze. Poza tym okazało się, że polska młodzież słucha i śpiewa najnowsze polskie przeboje. Sama nie wiem czy to dobrze czy źle.
Ciekawe jakie atrakcje zapewni PKP jak będę za niecałe 2 tygodnie jechać do Puszczy.

piątek, sierpnia 07, 2009

True blood


Z nudów, bo obejrzałam wszystkie sezony Supernatural, zaczęłam nowe dziecko HBO.
Jakie było zaskoczenie, gdy okazało się, że serial o durnowatej blondynce ( może wszystkie 25-letnie blondynki są takie?) i zakochanym w niej wampirze okaże się tak wciągający. 12 odcinków w trzy dni! Jeszcze dzień trzeci się nie skończył, a pierwsze odcinki drugiej serii czekają :)
Sama historia miłosna przypomina tą ze "Zmierzchu". Tylko, że to Sookie potrafi czytać w myślach, a Bill nie zawsze jest abstynentem! Na szczęście wampir Bill, choć nie w moim typie, w niczym nie przypomina drewnianego Edwarda-Pattisona! Natomiast Sookie jest nieco podobna do Belli, oczywiście tej książkowej, a szczególnie z "Przed świtem".
(Tak, przeczytałam wszystkie części "Zmierzchu", przecież trzeba być na bieżąco z bestsellerami!)
Czyli nie tylko omdlewa w ramionach ukochanego, ale posiada własne zdanie, często przeklina.

Sookie i Bill to szczyt góry lodowej, w której niższych partiach kryją się o wiele ciekawsze postacie. Nie potrafię jednoznacznie stwierdzić kto w szczególności, bo całe miasteczko Bon Tempsa jest pokręcone. Na początku listy oczywiście znajduje się Jason, Tara, trochę niepozorny Terry oraz prawie 2-metrowy Eric.
Ogólnie cała Luizjana to taka duża Puszcza... mówią z dziwnym akcentem, piją wódkę, szwędają się po cmentarzu. Panuje upał, wszystkim jest gorąco i duszno. W modzie królują minispódniczki oraz kuse bluzki, nagie torsy oraz kowbojki. Pełno tu dziwnych obrzędów ( np. wypędzanie demona pseudo voodoo), część mieszkańców mieszka w lesie, większość nic nie robi lub udaje że coś robi. Połowa gada jedynie o Jezusie ( call from Jesus!), a reszta ma go w dupie. Sami wariaci otoczeni wodą i lasami, chodzący do jedynego baru w okolicy. Dodatkowo wampiry, zmiennokształtni i nie wiadomo co jeszcze. Plus oczywiście tajemniczy morderca uśmiercający młode dziewczęta oraz jedną staruszkę i kota. Każdy ma coś na sumieniu, wszyscy plotkują o wszystkich. Co wieczór spotykają się na piwie. Uroczo! Sielankowo!
Nawet wampiry ( formalne potwory) jakieś takie zaściankowe. Panuje podział na dwa typy wyglądu: bywalców klubów sado-maso oraz świadków Jehowych przesiadujących przed telewizorem.
Niby nic ciekawego, a ogląda się odcinek za odcinkiem i parska śmiechem.

wtorek, czerwca 09, 2009

W krainie Deszczowców czyli Dzień Dziecka w górach

Kraina Deszczowców, po wizycie w Jaskini. Zgadnij kto jest kto!

Młody i Jaskiniowe Stwory


W poszukiwaniu Baltazara Gąbki.


Powrót do Breslau. Chwila sielankowa, choć widać, że ja do końca nie śpię, w odwrocie do pozostałej dwójki.

sobota, maja 09, 2009

Kwietniowo-majowy

Zdjęcia weekendowo-świąteczne.
Ostatnimi czasy nie miałam często możliwości na korzystanie z dobrodziejstw wolnych dni. Teraz istnieje szansa na zmianę, całkiem realna. Właściwie już to się zaczęło ( 28.04.2009).

Tak chciałam skorzystać z wolności, że się pochorowałam. Majówkę spędziłam w górach, pracy i łóżku. Dokładnie w tej kolejności. Przymusowy pobyt w tym ostatnim przeciągnął się nawet na formalnie pracujący poniedziałek. Zrobiłam się lekko przezroczysta, trochę mnie mniej niż przed tygodniem, żebra i kości miednicy znów ujawniły swoje piękno lub brzydotę, jak kto woli.

Byłam nabuzowana chęcią pokazania wszystkim, że nadal potrafię brać udział w maratonach, a tu falstart. Bywa... Jak się wstaje o 6-7 rano (czasem na szczęście o 10), stoi 8 godzin na obcasach i uśmiecha do każdego, to czasem nie ma wyjścia i kończy się imprezę przed północą. Zaznaczmy... stanie a siedzenie to nie to samo, podobnie jak klikanie lub rozmowa z współpracownikami, a dbanie o bezpośredniego klienta (często z wyraźnymi symptomami choroby psychicznej). W moim przypadku podsypianie w pracy nie ma racji bytu. Jakoś się jeszcze nie nauczyłam drzemać na stojąco z otwartymi oczami, uśmiechem na ustach oraz obowiązkowym "dzień dobry". Czy to takie dziwne, że przy takim sposobie zarabiania, czasem nie mam siły na co weekendowe wyjścia? Szczególnie, gdy następnego dnia może czekać banda wieśniaków, którzy dni wolne spędzają w centrach handlowych zamiast na świeżym powietrzu. (9.05.2009)

Puszcza i Dziadek

Góry, konkretnie Kowary

wtorek, kwietnia 21, 2009

Wpis

Książkoholizm to choroba na którą cierpię, właściwie od kiedy pamiętam. Wbrew ogólnym tendencjom pierwsze wspomnienia posiadam z okresu przedszkolnego, a właściwie zerówkowego. Trudno pamiętać przedszkole, skoro byłam tam jeden ranek i przeprowadziłam profesjonalny szantaż emocjonalny, by nigdy nie wrócić do czterolatków.
Wracając do uzależnienia na które cierpię... ostatnio przeczytałam felieton autorki Activista o holiźmie książkowym. Jest to choroba cywilizacyjna, stopniowo atakująca od kilku wieków. Może chwilowo nie tak popularna jak cukrzyca lub depresja, ale mająca stałych żywicieli. W naszym kraju, a prawdopodobnie też w większej części świata uważa się, że czytanie sprzyja rozwojowi ( "cała Polska czyta dzieciom") i jest bardzo promowane. Tylko jak zauważa autorka felietonu wszystko szkodzi w nadmiarze, a szczególnie w złych proporcjach. Wyrafinowany szampan, a denaturat to zupełnie coś innego.
Osobiście muszę się przyznać, że ostatnio częściej "smakuję" tego denaturatu, a szampana od wieków nie doświadczyłam. Co gorsza jestem posiadaczem sporej ilości tanich win, na szczęście główne zaopatrzenie pobieram z biblioteki oraz ( o zgrozo) z ebooków. Ogólnie nie znoszę czytać na kompie, ale bywają sytuacje gdy jest to konieczne. Niektórych dzieł po prostu inaczej nie poznasz.
Każda wolna przestrzeń w mym otoczeniu jest zajęta przez papier ( ach te lasy... coraz ich mniej), co nadal jest wyznacznikiem bycia niby intelektualistą. Podobno! Grunt to porządna meblościanka, tyle się na niej mieści. Mogę wyliczyć jedynie kilka pozycji, do których wracam. Nie jest tego wiele, przeważnie są to utwory, które mam zapisane w głowie, a mimo to nadal cieszą. "Tanie wina" tuż po spożyciu wypieram z pamięci lub magazynuje w nieużywanych częściach mózgu.
Co jakiś czas wpadam w całkowity amok i ruszam na podbój "taniej książki". Wracam do domu z różnymi trunkami, które przez jakiś czas stoją nie wykorzystane, bo przecież inne ( biblioteczne, pożyczone) mają pierwszeństwo.
Ogólnie nie cierpię jakoś szczególnie z powodu tego uzależnienia, ale bywa ono uciążliwe i męczące. Najgorsze, że nie jest możliwe, żeby się od niego uwolnić. Nawet jakbym chciała to wszyscy będą przeciwni. Książki to przecież świętość, nie można ich wyrzucać, ani niszczyć.

wtorek, lutego 24, 2009

Wspominki i chandra



Zimowy park w Breslau. Całkowicie nieostry. Zasypany przez biały puch, który zamroził komunikację miejską i wywołał chandrę. A teraz w szybkim tempie topi się i znika, jakby go nigdy nie było. Tylko chandra pozostała i nie chce odejść. Kusi lenistwem, wolnością i niespełnionymi marzeniami w zasięgu ręki. Tylko jak zaczynam się skupiać to zauważam że marzenia są jak ten biały puch co się szybko pojawia i jeszcze szybciej znika. Przedwiośnie wywołuje nostalgię której mimo sprawnie działającego mózgu nie mogę opanować. Ciągle mami przyjemnymi obrazami... będącymi poza realnością.
Teraz to co smoki lubią najbardziej. Ciepełko, słoneczko, wakacje... Zdjęcia działkowe, zapomniane, ostatnio otrzymane. W roli głównej: autorka bloga, jak by mogło być inaczej, ulubienica fotografa. Dziękuję Edi!

Urocze ognisko, którego Ojcem Organizatorem był A. Bućko, czasem zwany wujkiem Andrzejem. Nie ma tu jego zdjęcia przy pracy, bo się nie postarałam o oficjalne pozwolenia na wykorzystanie wizerunku, a nie mam ochoty potem się sądzić z przyszłą władzą sądowniczą naszego kraju.
Zresztą wujek A. najczęściej ratuje mnie z różnych opresji i dba o mą moralność, więc nie chcę się narażać. Poza tym potrafi zawsze zaskoczyć, raz stworzy idealne ognisko, przy innej okazji jest mistrzem parkietu. Człowiek orkiestra! (To było bez sarkazmu i ironii, jedynie czysty zachwyt.)


Po kąpieli, przed kolejną porcją jedzonka. Nieco zmęczone, ale zadowolone. Powtórka w tym sierpniu???

Jeszcze formalnie jedzenie nie gotowe, a już czekam i coś wciągam do buzi. Cały wieczór był posiadówkowo-żywieniowy. Z małą przerwą na kąpiel w Jeziorku przy śluzie. Też mam zdjęcia, ale podlegające cenzurze. Zresztą tu mamy ostrość na moje kolana, a w tle znajdują się ciekawe eksponaty.
Chyba jedyne zdjęcie na którym nie jem lub nie gmeram w talerzu, choć widelec w garści trzymam i kiełbaski obserwuje. Takie to wszystko sielankowo-puszczańskie, aż można zacząć tęsknić, jak się człowiek przestaje kontrolować.

sobota, stycznia 31, 2009

Kobieta Roku

Nie zostałam Kobietą Roku 2008, nawet nie wiedziałam że startuję w wyborach a już przegrałam. Okazało się, że brak zahamowań nie jest zaletą. Przynajmniej w niektórych kręgach, a może w większości. Jakoś nie szczególnie mnie to rusza, raczej trochę denerwuje, jak komar bzyczący nad uchem, którego w każdej chwili można zlikwidować. Moralność to rzecz nabyta, wszyscy mają granicę której nie przekroczą. A punkt zero w zależności od sytuacji potrafi diametralnie się zmieniać. Rok temu wiele spraw wydawało się kompletnie nie możliwych, a obecnie są na porządku dziennym. Pewne zdarzenia bezpowrotnie mnie odmieniły i nie da się z tym nic zrobić. Dawniej było źle, teraz jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej! Tyle z podsumowań noworocznych.
Wspomnienia z Puszczy powoli się zacierają, nadal wzbudzają śmiech i wzruszenie, ale było minęło. Teraz czas na Wrocław i spotkania międzymiastowe, pełna integracja. Potem mogą pojawić się dzieci, które ograniczą swobodę, trzeba korzystać póki jest okazja i możliwości.
Nawet wspaniała firma postanowiła zadbać o moje rozwijanie horyzontów i za kilka dni jadę na ocenę przyszłej zimy do Poznania. Prawdopodobnie skończy się bez szaleństw, ale wyjazd darmowy zawsze się liczy!