sobota, marca 31, 2012

Paskudne choróbska

W ciągu ostatnich miesięcy pojawiło się kilka filmów, które łączy śmierć.
Nie chodzi o horrory z Kostuchą w roli głównej, ani opowieści o babci/dziadku, która/y przygotowuje się do odejścia wspominając dawne czasy. Nie są to dramaty o stracie ukochanej lub dziecka.
Filmy o 20-30-latkach, których nagle dopada śmiertelna choroba. Guz mózgu, rak kręgosłupa itp.
Skoro za jakiś czas dobiję do nieszczególnie magicznej 30-stki, ten temat w pewien sposób mnie dotyczy. Na szczęście nie posiadam osobistych doświadczeń. Ciąża, dzieci itd, tym żyje coraz więcej osób wokół. Nikt nie rozmawia o chorobach, chyba że chodzi o grypę, wysypkę lub najbardziej popularnego - kaca. A przecież zagrożenie z każdym rokiem jest coraz większe.


50/50
Czyli ulubiony kosmita walczy z rakiem kręgosłupa.
Uwielbiam Josepha! Nawet w durnowatych komediach romantycznych, typu "500 Days of Summer". W "50/50" nadal jest tym samym nieporadnym, prostodusznym 30-latkiem, który nie do końca ogarnia otaczającą go rzeczywistość. A tu nagle pojawia się śmiertelne zagrożenie. Nie są to kosmici, terroryści, ani psychopatyczny morderca. Coś z pozoru banalnego, choroba. O tak skomplikowanej nazwie, że filmie pojawia się tylko raz. Cytując Setha Rogena: "im dłuższa nazwa, tym gorzej".
Cała historia przedstawia kolejne etapy walki. Chemioterapia i jej następstwa, zdrada ukochanej, zgolenie włosów (Rogen jest tam genialny!), podryw na umierającego, odejście jednego z kumpli. Oczywiście pomiędzy wplata się miłość, do terapeutki - nieporadnej, prostodusznej 30-latki. Czy naprawdę podobieństwa się przyciągają?
Bohater nr 1 to rak, a wszystko inne tworzy tło. I oczywiście mamy happy end!


Restless
Czyli Gus Van Sant romantycznie z śmiercią w tle.
Van Sant lubi zaskakiwać. Tym razem zrobił uroczy film o miłości.
Enoch to zagubiony 20-latek, który stracił rodziców w wypadku. Cały jego świat się zawalił, co mu chyba całkowicie odpowiada. Czas spędza na pogrzebach i spacerach z wyimaginowanym przyjacielem - japońskim kamikaze z II Wojny Światowej. Poznaje Annabel, oczywiście na pogrzebie! Zakochują się, ale ona jest śmiertelnie chora. I znów mamy chemioterapię, wizyty w szpitalu itp.
Jednak to wszystko jest na drugim planie. Najważniejsza jest miłości i emocje Enocha, który ogólnie jest cholernym egoistą. Wszystko kręci się wokół niego. W niektórych momentach miałam ochotę kopnąć go porządnie w dupę! Annabel jest jednak bardziej cierpliwa i wyrozumiała, dzięki czemu wyprowadza Enocha na ludzi.
Bohater nr 1 to miłość, która śmierci pokonać nie potrafi, ale pomaga sobie z nią poradzić. Mini Happy End.



Do rana
Czyli ostatnia noc na ziemi, a może pierwsza prawdziwa.
Elliot to wybitny informatyk, złote dziecko elektroniki, twórca jakiegoś super zajebistego programu komputerowego. Co jednocześnie oznacza, że całe życie licealne, a tym bardziej studenckie go ominęło szerokim łukiem. Taki aspołeczny dziwak. Poznajemy go dzień przed operacją. Nie jest to wycięcie wyrostka, ani trzeciego migdałka. Mówimy o usunięciu guza mózgu, czyli na sali operacyjnej będzie czekał Dr McDreamy z "Grey's Anatomy".
W wyniku przypadkowej wizyty w kawiarni Elliot poznaje Chloe. W tym momencie rozpoczyna się jego najlepszy dzień w dotychczasowym życiu. Chloe to typowa 20-to parolatka. Zajmuje się fotografią, dorabia w kawiarni, a wieczory spędza z grupą przyjaciół. Ach, te szalone życie studenckie. Koncerty, domówki, zabawy przy ognisku i oczywiście alkohol.
W to wszystko wpada Elliot, i łał (!!!) poznaje szczęście, radość i zabawę. Oczywiście rano sielanka się kończy i dwójka bohaterów wyrusza na spotkanie z Dr Shepardem. Ale coś się zmieniło, pojawia się chęć walki oraz nadzieja na happy end.
Bohater nr 1 to odkrycie, że w życiu najważniejsze są relacje z innymi ludźmi. One dają szczęście i nadzieję. Zakończenie otwarte.