piątek, czerwca 28, 2013

rower-lower


Moja urocza torba z SOLO ArtCafe 
(nawet jak nie jeżdżę to utożsamiam się z rowerzystami)

Wreszcie przy stosunkowo sporym opóźnieniu mój rower rozpoczął sezon. To aż wstyd, że dopiero teraz. Jednak niesprzyjająca aura genialnie blokowała chęć pedałowania. Musiały przyjść okrutne upały, bym z śmierdzącej komunikacji miejskiej przesiadła się na własny, niezależny sprzęt. Niby miałam go wysłać na rekonwalescencję do serwisu, ale jakoś się nie zebrałam. Skończyło się na napompowaniu opon i starciu zimowego kurzu. Teraz tylko czekam na pierwsze spadnięcie łańcucha. Na szczęście jestem przygotowana: ściereczka z mikrofibry, śrubokręt, chusteczki nawilżające, krem do rąk.

To, że moja bryka była niesprawna, to wcale nie znaczy, że nie jeździłam. Kochane miasto Wrocław ma rowery miejskie, które są świetnym środkiem transportu. Szczególnie nad ranem, gdy tramwaje jeszcze nie ruszyły z zajezdni, a autobus nocny znów uciekł.  Pod dom nimi nie dojadę, ale najbliższa stacja znajduje się 10 minut drogi spacerkiem. Czyli wychodząc z knajpy znajduję stację, wypożyczam darmowy (po aktywowaniu konta za 1 zł) rower i ruszam sprawnie w kierunku prysznica, łóżka - domu. Należy jedynie pamiętać, by najpierw sprawdzić hamulce, siodełko, opony i światełko. Jazda z niedziałającym hamulcem nie jest moim faworytem, podobnie jak samoistnie ruszająca się kierownica.  Jedna dodatkowa uwaga dla świerzaków jazdy miejskiej: rowery mają tylne hamulce nożne, a przedni ręczny. Początkowo trudno się przestawić, więc lepiej przy pierwszej jeździe zbyt się nie rozpędzać.

poniedziałek, czerwca 10, 2013

Zamknięci w schemacie


Czy to jest film o miłości? W pewnym sensie tak. Czy kipi od seksu? Zdecydowanie nie. 
To o czym jest? Dla mnie jest to opowieść o samotności, zamknięciu w schematach, próbach znalezienia spełnienia oraz szczęścia.

Oczywiście nie ma nic bardziej mylącego niż trailer, chyba że polskie tłumaczenie tytułu. Jak to zwykle bywa z reklamówką, pokazane są prawie wszystkie najważniejsze momenty. Ich kolejność jest zupełnie przypadkowa i tworzy nową, niezwiązaną z filmem opowieść. Opierając się na trailerze wybieram się do kina i czasem przez pół seansu zastanawiam się czy siedzę w dobrej sali. Tu było podobnie, choć tym razem odmienność przyniosła radość.

Nie będę tu streszczać fabuły, choć pewnie byłoby to góra trzy zdania. Jednak wartka akcja  oraz porywające dialogi nie grają tu pierwszych skrzypiec. Najważniejsze jest napięcie i magnetyzm między bezimiennymi bohaterami. Kamera chwilami wręcz sprawia wrażenie podglądacza, a także lupy pod krótką widać nawet pory skóry. Kochankowie od pierwszego spotkania kompletnie nie zauważają nie widzialnego obserwatora, tak są skupieni na sobie. O dziwo to mężczyzna jest jednostką, która dąży do zaangażowania, a kobieta wiecznie się wycofuje. Czy ona ma więcej do stracenia? Możliwe, chociaż mam wrażenie, że opiera się  to na jej wewnętrznych lękach, a nie realnych przeszkodach. 

Opowieść toczy się w hotelach, zamkniętych pomieszczeniach. Mamy 28 odsłon pokoi, które mimo widocznych różnic, tak naprawdę są takie same - anonimowe, bezosobowe, bez charakteru. Nasza para tkwi w zamknięciu nie tylko zewnętrznym, ale przede wszystkim osobistym. Nawet dla prawdziwej pasji - miłości, nie chce zrezygnować swojskiej, bezpiecznej codzienności. Trwanie w schemacie jest o wiele prostsze niż ruszenie w nieznane. Potajemne spotykanie się przez lata w hotelach nie wymaga tyle odwagi, co kompletne zerwanie z dotychczasowym, nawet beznadziejnym życiem. A jednak wzajemne przyciąganie jest na tyle silne, że pojawiają się pewne, początkowo ledwie widoczne, zmiany. Coraz dłuższe rozmowy, wspólne posiłki, aż wreszcie świat poza pokojem. Na razie widziany wspólnie przez okno. Czy zdobędą tam szczęście? Mam nadzieję, że tak.

Film ma stosunkowo słabe oceny. Mam wrażenie, że jest to spowodowane błędną reklamą. Niestety trailer zachęca do kupienia biletu nie tą grupę docelową co trzeba. "28 pokoi hotelowych" to 28 stopni w budowaniu wzajemnej więzi, a nie 28 odsłon Kamasutry. 


poniedziałek, czerwca 03, 2013

wiosna? słońce? fotosynteza?

Zdjęcia z podróży Augustów-Wrocław.

Mam kompletną blokadę umysłową. Wykonanie przelewu przekracza pakiet mych możliwości. Pierwszy raz zapomniałam mojego identyfikatora. A z racji, że nigdy się to nie zdarza, to oczywiście nie mam tego nr nigdzie zapisanego. Przynajmniej tak mi się wydaje. Poza tym dół energetyczny skutecznie rozbudza lenistwo i lewactwo. Czyli nawet nie chce mi się szukać w stercie bankowych papierów tego ciągu cyfr. Moja wiara w powrót pamięci oraz mocy jest na tyle duża, by nie popadać w panikę. Chociaż to może wcale nie wiara i nadzieja, lecz wygodnictwo podpowiada, aby nie ruszać się z miejsca w taki paskudny dzień, jak dziś. Nawet na odległość kilku metrów,a nie wspominając już o wyjściu na zewnątrz.


Świat za szybą autobusu PKS Suwałki.

Jak się okazuje z braku promieni słonecznych cierpią nie tylko moje włosy (które ponownie powracają do odcienia zielonkawego, co o tej porze roku jest kategorycznie nie dopuszczalne), ale także umysł zaczyna szwankować. Leń, chandra, dół energetyczny, atak ADHD - wszystkie kolejne elementy składają się w jedną całość. Potrzebuję światła i ciepła do prawidłowego istnienia. Możliwe, że jest to spowodowane tym, że właściwie nie jem mięsa. Roślinka bez słońca nie przeprowadzi fotosyntezy, a ja nie jestem w stanie poprawnie egzystować.

Okolice Łodzi, około 5 rano.

Jeśli jutro nie będzie lepiej, to może pojutrze. Przecież wreszcie musi wrócić słońce, wiosna - a właściwie już lato, a także moc. Dół nie ma prawa trwać wiecznie!