wtorek, kwietnia 21, 2009

Wpis

Książkoholizm to choroba na którą cierpię, właściwie od kiedy pamiętam. Wbrew ogólnym tendencjom pierwsze wspomnienia posiadam z okresu przedszkolnego, a właściwie zerówkowego. Trudno pamiętać przedszkole, skoro byłam tam jeden ranek i przeprowadziłam profesjonalny szantaż emocjonalny, by nigdy nie wrócić do czterolatków.
Wracając do uzależnienia na które cierpię... ostatnio przeczytałam felieton autorki Activista o holiźmie książkowym. Jest to choroba cywilizacyjna, stopniowo atakująca od kilku wieków. Może chwilowo nie tak popularna jak cukrzyca lub depresja, ale mająca stałych żywicieli. W naszym kraju, a prawdopodobnie też w większej części świata uważa się, że czytanie sprzyja rozwojowi ( "cała Polska czyta dzieciom") i jest bardzo promowane. Tylko jak zauważa autorka felietonu wszystko szkodzi w nadmiarze, a szczególnie w złych proporcjach. Wyrafinowany szampan, a denaturat to zupełnie coś innego.
Osobiście muszę się przyznać, że ostatnio częściej "smakuję" tego denaturatu, a szampana od wieków nie doświadczyłam. Co gorsza jestem posiadaczem sporej ilości tanich win, na szczęście główne zaopatrzenie pobieram z biblioteki oraz ( o zgrozo) z ebooków. Ogólnie nie znoszę czytać na kompie, ale bywają sytuacje gdy jest to konieczne. Niektórych dzieł po prostu inaczej nie poznasz.
Każda wolna przestrzeń w mym otoczeniu jest zajęta przez papier ( ach te lasy... coraz ich mniej), co nadal jest wyznacznikiem bycia niby intelektualistą. Podobno! Grunt to porządna meblościanka, tyle się na niej mieści. Mogę wyliczyć jedynie kilka pozycji, do których wracam. Nie jest tego wiele, przeważnie są to utwory, które mam zapisane w głowie, a mimo to nadal cieszą. "Tanie wina" tuż po spożyciu wypieram z pamięci lub magazynuje w nieużywanych częściach mózgu.
Co jakiś czas wpadam w całkowity amok i ruszam na podbój "taniej książki". Wracam do domu z różnymi trunkami, które przez jakiś czas stoją nie wykorzystane, bo przecież inne ( biblioteczne, pożyczone) mają pierwszeństwo.
Ogólnie nie cierpię jakoś szczególnie z powodu tego uzależnienia, ale bywa ono uciążliwe i męczące. Najgorsze, że nie jest możliwe, żeby się od niego uwolnić. Nawet jakbym chciała to wszyscy będą przeciwni. Książki to przecież świętość, nie można ich wyrzucać, ani niszczyć.