środa, grudnia 31, 2008

Keep moving...

Siedzę w Augu już kilka dni. Trudno powiedzieć czy mam dość czy nadal czekam na przesyt... Wiem, że uwielbiam samotne powroty do domu, gdy w żyłach płynie etanol i inne środki a uszy dudnią muzyką (nie koniecznie najwyższych lotów, ale zawsze wywołującą reakcję), moje ciało odpowiada na nią automatycznie. Zaczyna się od prawego ramienia, potem cała ręka i reszta ciała z przewodnictwem lewej nogi, często też brzucha. Oczywiście z lekkim zagryzaniem wargi dla lepszej koordynacji. Tylko tutaj wracają do łask dawno zakopane przeboje i gwiazdy, pełen szał przełomu lat 80 i 90-tych. Banalny tekst, bujający bit to ideał na mróz i gwiaździste lub mgliste noce. Tylko tu puste (dosłownie) ulice pozwalają na pełne poddanie się dźwiękom, które mówią z słuchawek. Włączenie autopilota, który zawsze doprowadzi do domu i łóżka.
Oczywiście całkowitej sielanki brak, coś ciągle wierci mi dziurę w brzuchu, wywołuje niepokój, brak spełnienia. Może pora pobiegać po prawdziwej Puszczy, a nie trzymać się utartych ścieżek. Tylko trochę mam lenia, który szepcze, że pub lub wycieczka na majora, to szczyt możliwości skoro zimno i ciemno. Taaaa... Jeszcze trochę czasu do wyjazdu zostało, więc mam szansę na zwycięstwo lub jakąś niespodziewaną atrakcję.
Ten urlop udało się wyrwać wyjątkowo długi, wręcz zapominam że za parę dni znów powrócę na łono dorosłości. Ale jeszcze nie dziś, ani jutro! Nadal mam prawo do fochów, bycia niedojrzałą, upijania się, wracania nad ranem, spania do południa, nawet brudzenia dywanu winem. Takie prawo świąt w domu rodzinnym, gdzie wszyscy traktują cię niby poważnie, ale nie do końca, a wszelkie grzechy po chwili odchodzą w zapomnienie. Nikomu nie chce się ich notować, przecież mamy czas wybaczania! Nawet ja sama... chyba mam zrywy magii świąt. Niekoniecznie długotrwały, ale jednak jakaś miłość do bliźniego się odzywa.

piątek, grudnia 19, 2008

Disturbia


Bum Bum Be-dum
Tak jakoś od pewnego czasu nie pisałam. Nie to, że nie było o czym, bo właściwie zawsze jest. Tylko ostatnio mam problemy z ubraniem wszystkiego w odpowiednie słowa. Taka choroba mnie zaatakowała, że nie potrafię się wysłowić. Przy mojej pracy jest to nieco uciążliwe, choć powoli jest lepiej. Już na szczęście nie mylę części garderoby z kolorami lub materiałami, ale do pełnej formy nadal nie wróciłam. Na dodatek nie kojarzę kiedy dokładnie złapałam tego wirusa "brakusłów", tak po prostu pewnego dnia się obudziłam a on krążył w żyłach i tętnicach.
Z ostatnich atrakcji: byłam na zaproszenie Kasieńki w Łodzi. Chyba Fabrycznej, choć w tym dziwnym mieście, gdzie wszystkie ulice prowadzą na Piotrkowską, nie mam pewności. Zresztą moje zdolności do gubienia się mogły tam rozwinąć skrzydła. To że z hotelu trafiłam do teatru zamiast Manufaktury, nadal wywołuje zaskoczenie. Pozytywne, gdyż gdybym chciała iść do teatru to prawdopodobnie nigdy bym się tam nie dostała. Nawet na dworzec taksówkarz wiózł mnie podwórkowymi uliczkami między blokami i garażami. Łódź to najdziwniejsze miasto w jakim byłam! Za to z krótkiego zapoznania się z festiwalowym, vipowskim życiem jestem bardzo zadowolona. To najlepszy prezent jaki mogłam dostać z racji moich niedawnych urodzin. Kasiek, jeszcze raz bardzo dziękuję!!!
Te dwa dni uświadomiły mi, że za bardzo zakopałam się w obowiązkach i raz na dwa miesiące ( lub częściej) powinnam od nich uciekać. W innym wypadku staje się trudna w pożyciu i ciężko ze mną wytrzymać. Opanowuje mnie niepokój, który mogę jedynie opanować i rozładować poza Wrocławiem. Najlepiej z obcymi ludźmi, hi hi hi.
Za kilka dni święta, jadę do Puszczy. Nie wiem czy się cieszę, bo jakoś do końca do mnie nie dociera że to już. Mam jeszcze tyle do zrobienia, nie wspominając o obowiązkach które czekają jak wrócę na początku stycznia. Prawdopodobnie dopiero w pociągu wpadnę w euforię i amok, wcześniej nie będę miała do tego głowy. Jadę na prawie dwa tygodnie, więc może nawet uda się trochę odpocząć. Tylko że w Puszczy odpoczynek ma inne znaczenie niż na reszcie globu. Ale może wirusa i niepokoju się pozbędę, chociaż na jakiś czas. Pewnie złapię jakieś inne świństwo, pijackie świństwo. Ale nic to, nawet pasożyty mają prawo do urozmaicenia.