piątek, kwietnia 08, 2016

Łobuzy

Lars

Moje Łobuzy od czasu do czasu pojawiają się na zdjęciach na blogu, ale jakoś do tej pory nie doczekały się własnego posta. Po tylu latach jest to swego rodzaju niedopatrzenie z mojej strony. W końcu są niezmiennym elementem mego życia od połowy 2012 roku, co oznacza, że wkrótce będą obchodzić 4 urodziny. Czyli jesteśmy praktycznie równolatkami! 
Przyznam, że nie są mistrzami pierwszego wrażenia. Zazwyczaj niechętnie witają się z obcymi, a właściwie nawet udają, że nie istnieją. Niekiedy potrafią się tak schować, że znalezienie kota graniczy z cudem. Za to, gdy już kogoś polubią/poznają są chodzącymi przylepami, wiecznie domagającymi się głaskania i zainteresowania. Oba są mega gadulskie, a w szczególności Szela, która praktycznie non stop musi być w centrum uwagi - np. asystuje przy śniadaniu siedząc na sąsiednim krześle lub rozpycha się na zajmowanym przeze mnie. 
Może nie widać, ale rodzeństwem. Znalezione pod lasem, złapane i przywiezione do domu przez mamę H., gdy miały około 4 miesięcy. Niby zaliczane do "dachowców", mocno różnią się od typowych przedstawicieli tej rasy. Spłaszczone i szerokie pyski, krępa budowa oraz wyjątkowo długie i puchate futro sugerują mieszankę z jakąś leśną odmianą. Jedynie odwagi nie odziedziczyły po dzikich przodkach.
Nie wyobrażam sobie obecnie życia bez ich towarzystwa i przy okazji wszelkich wyjazdów zawsze tęsknię za łobuzami. Chociaż Lars mógłby sobie czasem odpuścić pobudki gdy tylko wschodzi słońce. A Szela bardziej dbać o czystość i świeżość powietrza.

Szela