piątek, grudnia 27, 2013

Bastillove


O ile po Florence miałam przesyt muzyki w jej wykonaniu, o tyle w przypadku Bastille mam kompletnie odwrotnie. Popadłam w maksymalne uzależnienie, wszystkie inne zespoły poszły w odstawkę. W tele i kompie królują niepodzielnie Dan, Kyle, Woody i Will. Boskość, wspaniałość, idealność, czyli mała niekontrolowana paranoja. 


Dostałam mnóstwo doskonałych, trafionych prezentów urodzinowych, ale wyjazd do Wawy i koncert w Stodole rozwalił konkurencję. Na barze ulubiona palona, na scenie Kyle w najlepszej koszulce z kotami jaka kiedykolwiek powstała. Oczywiście jakby wystąpili w strojach drużyny kapitana Zissou, to mogłabym paść ze szczęścia. Jednak listopadowy, polski klimat średnio pasował do takiego outfitu, więc zrozumiałe, że postawili na t-shirtową klasykę. 


Wszystkie piosenki zostały zagrane w odpowiedniej kolejności. Aaaaa i skakanie obok Dana przy Flaws!!! Jeden z najlepszych, a może nawet najlepszy wieczór. Teraz pozostaje tylko czekanie na kolejny koncert, czyli maybe Berlin w marcu i katowanie płyty.