Shelli wśród notatek.
Znów chodzę do szkoły. Ale spokojnie, nie jestem znienawidzonym przez społeczeństwo studentem dzienny, ale ciężko pracującym i uczącym zaocznym. Co może niektórych dziwić, szkoła sprawia mi ogromną przyjemność. Na nic nie mam czasu, a jednak jakoś doba wydłużyła się. Podobno też jestem mniej wybuchowa i ogólnie spokojniejsza psychicznie.
Z racji, że na roku pozostało już tylko 15 osób, to wykładowcy podchodzą do nas bardziej indywidualnie i traktują z większą wyrozumiałością. Chociaż może po prostu na uniwerku stosuje się bardziej ludzkie podejście niż na polibudzie. W końcu humaniści powinni być bardziej wyluzowani i mniej rygorystyczni.
Dobra, koniec nad zachwytami i zaletami - mam sesję.
Na szczęście został tylko jeden egzamin, resztę już mam z głowy.
Jak to zwykle bywa na koniec mam najgorszy, czytaj najmniej ciekawy i interesujący, przedmiot. Co oczywiście sprowadza się do wkuwania mnóstwa definicji, które praktycznie niczym się nie różnią, chyba że osobą która je sformułowała. Poza tym, czytam jakże ciekawe artykuły dotyczące historii i rozwoju bibliologii. Ech...
Koty i M&M'sy dzielnie mnie dopingują w nauce. Tak to już jest, gdy uczę się mało ciekawych (raczej niepotrzebnych w mojej opinii) rzeczy to odczuwam nieodpartą potrzebę czekolady. I tak ciągle podjadam M&M, których jakoś nie ubywa. Język mam w kolorach tęczy, a głowę wypełnioną XIX-wieczną nauką o książce.
4 komentarze:
Trafnie.
Zaciekawiłeś mnie tym o czym piszesz. Może zainteresujesz się moim blogiem.
Kiedy następny wpis?
Kiedy kolejny post?
Prześlij komentarz