piątek, sierpnia 23, 2013

Muzycznie

Tak szliśmy na Florence i długo nie mogliśmy dojść...

Porównując zeszłoroczny Impact Fest z tegorocznym Coke Live Festival mogę wymienić kilka słów kluczy w ramach różnic:

  • upał, żar - zimno, pochmurno
  • udar - ból gardła
  • zaliczenie wszystkich koncertów - obejrzenie 2,5 koncertu
  • kolejki do wszystkiego - kolejki do wszystkiego oprócz WC
  • lekki brak organizacji - pełen profesjonalizm
  • Warszawa - Kraków

A jak się bawiłam? Świetnie za każdym razem, choć oczywiście Florencja okazała się lepsza - mocniejszy głos, większa energia. Wiadomo, jest prawie 2x młodsza niż Anthony, więc jest wstanie dłużej szaleć, skakać, biegać wśród publiki. Muszę jednak przyznać, że miałam obawy, czy podoła na tak dużej scenie. Wcześniej oglądałam jej koncerty bardziej kameralne i zakładałam, że w takich się bardziej sprawdza. A tu mega niespodzianka! Flo rządzi na gigantycznej, plenerowej scenie. Brzmi lepiej niż na płycie. Do tego ekipa: harfa, fortepian i cała reszta. Glitter w powietrzu!!!



Kupony, czyli mamona festiwalu. I znów bawiłam się przy jednym piwie.

Generalnie moja, wydawałoby się całkiem niezła kondycja imprezowa, wymięka na festiwalach. Stanie w kolejkach, tłumy ludzi, a może także nadmiar przepoconego, ale nadal formalnie świeżego powietrza... Wszystko to powoduje, że około godziny 1.30-2.00 mój organizm jest wykończony i ostentacyjnie zaczyna mówić "dość". Jest to jednak nieco dziwne, skoro normalnie potrafię być 12 godzin w pracy, iść na imprezę, wrócić rano, by niekiedy zjawić się ponownie w pracy o 13. Oczywiście w pewnym momencie nadchodzi czas, gdy muszę te eskapady odespać. Jednak powrót z bali nigdy nie zdarza się przed 3, nawet gdy kolejnego dnia wstaję po 7. A tu kolejne muzyczne wydarzenie, a ja jak tylko opuszczę okolicę sceny, to marzę jedynie o łóżku. I trochę o jedzeniu, o żadnym piciu nie może być mowy. Chyba jestem festiwalową pensjonarką - na szczęście jedynie przy festiwalach muzycznych. Filmowe, gdy się na nie skuszę, traktuję w pełni profesjonalnie.


Do namiotu była taka kolejka, że na starcie zrezygnowaliśmy. Next time!
Jeśli chodzi o modę na festiwalu, ze względu na Florence królowały glitter i wianki. Te ostatnie w przeróżnych wersjach: zaczynając od naturalnych, niewielkich, a kończąc na olbrzymich plastikach, przypominających wieńce pogrzebowe. O ile kwiaty we włosach były raczej domeną żeńską, o tyle brokat był całkowicie unisex. Zresztą sama Flo dość szybko obsypała migoczącym pyłem siebie oraz cały zespół, na czele z wysmarowaniem całej głowy perkusisty. Tak poza tym, z powodu aury pogodowej można było podziwiać różne modele kaloszy i kurtek przeciwdeszczowych. Ogólnie było kolorowo, zróżnicowanie oraz znalazło się kilka perełek. Naszym osobistym hitem była bluza z Mona Lisą a pewnej znanej (przynajmniej w Kra) pracowni. 

Brak komentarzy: