piątek, lutego 14, 2014

Gdy książka/film/serial/muzyka wygrywa z nauką...

... wtedy pozostaje tylko poddać się. I w miarę możliwości jak najszybciej wyczerpać moc rozpraszacza. O dziwo one nie są nieśmiertelne i da się je wykończyć. 


Najprostsza sprawa jest z filmem, który standardowo trwa 90-120 minut. Oczywiście pomijam tu takie arcydzieła typu "Życie Adeli" czy "Atlas chmur", co jeszcze po 3 godzinach się nie kończą. Ale tego rodzaju kino raczej nie zalicza się do rozpraszających, gdyż to od niego można najwyżej zrobić sobie przerwę. Gdy pojawiają się napisy końcowe, to można z czystym sumieniem powrócić na łono nauki.
 
Z serialem jest o tyle trudniej lub łatwiej, że wszystko zależy na jakim etapie serii jesteśmy. Profilaktycznie nie należy zaczynać nowej namiętności, która ma powyżej 1 sezonu, gdy właśnie zbliża się sesja. Jeśli już popełniliśmy ten błąd, to należy skombinować zwolnienie lekarskie i szykować się na terminy poprawkowe. Dozwolona jest jakaś nowość, która dopiero się zaczyna (jak na przykład "True Detective", który nawiasem jest genialny!). Najprościej jednak zapanować nad tymi serialami oglądanymi na bieżąco, jeden odcinek to nie jest znów tak dużo czasu (40-60 minut). Idealny na małą przerwę połączoną z posiłkiem. Wiadomo, że samotne jedzenie przed tv (komputerem) jest lepsze od samotnego spożywania w kuchni przy stole. A te okruszki, które dostają się pod klawiaturę to jedynie taki mały szczegół.

Osobiście nie mam najmniejszych problemów z uczeniem się przy muzyce. Czasem wręcz przeciwnie, odpowiedni rytm ułatwia przyswajanie wiedzy. Dane melodie jednoznacznie kojarzą się pewnymi dziedzinami oraz tematami, wspomagają pamięć. Jednak odnosi się to raczej do muzyki, którą zna się tak dobrze, że się jej wręcz nie słyszy. Problem pojawia się w momencie, gdy wpadnie w ręce nowa płyta, nowy zespół, ogólnie jakaś świetna nowość. I koniec. Notatki leżą rozłożone, nawet od czasu do czasu dokonywana jest próba ich czytania, ale nic z tego. Do chwili osiągnięcia przesytu nie ma szans żadna praca umysłowa. Można najwyżej próbować zmęczyć się muzycznie - jadąc autobusem, tramwajem, wybierając się na zakupy. Wchłonąc tyle dźwięków, by je nadal czuć w domu, przed notatkami znudnych wykładów. Taki promyk słońca wśród gradowych chmur.

Książka to największe działo, przynajmniej w moim przypadku. Wciąga jak serial lub film, ale raczej nie ma szans by ją skończyć po 120, a nawet 240 minutach. Nie oszukujmy się w dziełach mających 60 stron nie ma nic fascynującego. Dopiero kilkutomowe serie są najlepsze i najbardziej uzależniają. A jak na dokładkę wraca się do ulubionych bohaterów w nowych sytuacjach! Właśnie tak obecnie zostałam skrzywdzona (nagrodzona?) przez pana Sapkowskiego i nowe/starsze/nieznane przygody wiedźmina. I już trzeci wieczór sobie powtarzam, że tylko jeden rozdział (jedyny lek na książkę, to odpowiednie dawkowanie) i kończy się na 3-4 oraz niedosycie. Z tym dawkowaniem jest problem, gdy jest się nałogowcem. Jednak ogólnie sposób podobno działa, przynajmniej u niektórych. Książkomanom pozostaje walka i jak najszybsze dotarcie do ostatniej strony.
 

2 komentarze:

simonout pisze...

tez mam taka skorke w winampie

dragonfly pisze...

Najlepsza :)
Egzam zdany na 5, czyli mogę bawić się dalej ;)