niedziela, września 21, 2014

Babie lato


Nadszedł wrzesień i trzeba zacząć się uczyć. Tylko jak? Mały grubas najchętniej leży na ważnych notatkach, bawi się długopisem i wprowadza chaos. Ciągle zaczepia i rozprasza, a mój zapał do pracy jest znikomy. Gdybym chociaż musiała uczyć się czegoś interesującego.
  

I jeszcze jest tak pięknie, że tylko siedzieć na dachu na leżaku. Optymalna temperatura 25 stopni, wrześniowe słońce jest mniej agresywne i zabójcze. Czyli filtr na smoka i ważkę, notatki z pytaniami do egzaminu oraz książka dla relaksu. Bo przecież nie będę się uczyć o współpracy międzybibliotecznej, jak Witkowski snuje opowieść o burym, jesiennym Wrocławiu. Wkrótce nastanie ten wilgotny, malaryczny wrocławski czas, ale na razie jeszcze można cieszyć się babim latem. Gdy ma się przed nosem ogrom błękitu, to perspektywa błota i szarości nie wydaje się tak straszna. Melancholia obecnie przegrywa, ale zmiany zachodzące za oknem sugerują, że wkrótce szala może się przechylić.


Niewielka opalenizna, którą udało mi się zdobyć zniknie, jak ostatnia kartka powieści. Włosy ze złotych zrobią się rudawe i zielonkawe. Zbliża się czas rajstop - ażurowych oraz gładkich, we wszelkich odcieniach szarości, beżu, czerni, a także odrobiną brązu. Nowe botki zostały zamówione, a sandałki przeżywają ostatnie chwile świetności. Tylko kalosze przez cały rok trwają i nie mogą schować się do pudełek. Na razie wieczorem wystarcza marynarka z dodatkiem szala, ale kurtki już szykują się na początek sezonu. Długie spódnice i sukienki wymienią się ze spodenkami, spódnicami i sukienkami, które nie preferują gołych nóg. Jeszcze tylko moment i będzie jesień.


Ważka jeszcze żywa, choć lekko wymęczona przez pewną czarną kotkę z Biskupina. Jedno skrzydło nieco uszkodzone, ale może się zregeneruje. Chyba, że mały szatan znów zaatakuje. Z biskupińskich ogrodów podobnie jak "smok wśród owadów" wróciłam w nie najlepszym stanie. Żyją tam wybitnie agresywne komary, po których ugryzieniach nadal mam ślady na rękach i nogach.  Na dodatek wywołują reakcję alergiczną. Jednak preferuję własny dach lub okoliczny park Tołpy ze stawem i kaczkami zamiast krzaków i komarów. Czas owadów się kończy, nadchodzi sen, letarg zimowy. Czyli koniec z bąblami na nogach i zadrapaniami, siniaki zajmują wszystkie miejsca na podium.

Wrzesień rano...


Czasem wraca się w skarpetkach do domu, bo buty są za ciężkie... Dobrze mieć wtedy wsparcie, czyli drugą wariatkę, której też ciąży obuwie. Preferowana pora - gdy niewielka część populacji zaczyna wstawać, a nieliczni dopiero się kładą. Skarpetkowe spacery przyciągają uwagę, więc lepiej je propagować gdy nie ma tłumów na ulicach. Poziom wygody nie jest za duży, ale tempo marszu zdecydowanie szybsze - czytaj dotarcie do domu następuje prędzej. Należy tylko uważać na niebezpieczne, zazwyczaj szklane lub płynne przeszkody. I niestety być przygotowanym na niewielkie straty materialne - skarpetki po takich wypadach kończą swój żywot. Ale było warto!