wtorek, marca 19, 2013

festiwale, czyli sztuka, a może jedynie lans


Kilka lat filmowych festiwali za mną, wrocławskich i nie tylko. Jeszcze niecałe pół roku i nadejdzie kolejny z najważniejszych - NH. Niestety coraz częściej odczuwam, że to nie to co kiedyś. Jest to zapewne związane z mniejszą ilością czasu, który mogę poświęcić. Nie mogę sobie pozwolić na 10-dniowe całodobowe chłonięcie życia festiwalowego. Praca wzywa do umiaru! Minęły czasy maratonów filmowych połączonych z imprezami pod Operą i skakaniem w rytm muzyki w klubie festiwalowym. Teraz jak się wyrwę do kina, to zazwyczaj nie mam mocy na klub lub odwrotnie.  Muszę dawkować przyjemności, które zresztą nie są już tak pociągające jak kiedyś. Nie tylko ja się zmieniam, same festiwale chyba też.  Dawniej wszystko wydawało się bardziej spontaniczne, szczególnie na tle "kółka wzajemnej adoracji" jaką mogłam podziwiać na Camerimage. 

Festiwale coraz częściej są miejscem lansu, a dopiero w następnej kolejności odbioru sztuki. Nie myślałam, że kiedykolwiek do tego dojdzie, ale szczerze tęsknię za kolesiami (lub kolesiówami) "śmierdzącymi gorzelnią", a nawet tymi co chrapali na seansie. Intensywne nocne życie nie przekreślało w ich przypadku porannego wstania na film. I pomimo, że byli nieco uciążliwi, stanowili grupę wartą podziwu - mnie kac zazwyczaj nie pozwalał na pojawienie się w kinie o 10. Zresztą ze stoickim spokojem przyjmowali informację, że śmierdzą i na kolejne seanse powracali lekko ogarnięci. Niestety ich gatunek powoli wymiera.

Panujący trend sali kinowej jako miejsca prezentacji nowych hunterów, nawet jak mamy upał 30 stopni, jest lekko żenujący.  Teraz najważniejszy jest odpowiedni, pseudointelektualny look, a nie sam film. Jakimś cudem praktycznie zniknęły kolejki na sale, bo przecież nie chodzi by coś obejrzeć, ale by się pokazać, że planujemy oglądać. Czyli najważniejsze to kręcić się po obiektach festiwalowych, a nie czatować pod salą. Ostatni wężyk na seans dotyczył "Mistrza", co było dla mnie osobiście zadziwiające. Czemu Ci wszyscy tak zwani "kinomaniacy" chcieli zobaczyć coś co będzie za chwilę grane w większości kin? Oczywiście by się zaprezentować, że chłoną sztukę. Na swoje nieszczęście sama stałam w tej kolejce i przyznam, że byłam tym lekko zawstydzona. Co prawda, inne filmy o tej samej porze już widziałam, więc nie miałam trochę wyboru. A AFF chciałam wykorzystać maksymalnie, skoro w weekend miałam szkołę.

Oczywiście nie mam zamiaru rezygnować z życia na festiwalu, jednak powoli dociera do mnie, że "czas niewinności i lekkomyślności" dobiega końca. 


Brak komentarzy: