środa, września 11, 2013

City Bus NY by M. Gondry


Po wyjątkowo ciężkiej "Dziewczynie z lilią" postanowiłam odpuścić oglądanie kolejnych filmów pana Gondrego. Jednak zupełnie przypadkiem wpadło mi w ręce, to co nakręcił w zeszłym roku. Planowałam zobaczyć "To my, a to ja" na poprzednim AFF, ale jakoś się nie udało. Trochę żałowałam, ale ostatnio kompletnie zapomniałam o tym tytule. Odpalając playera miałam nieco mieszane uczucia, do tego co może mnie czekać. I tu napotkałam całkiem miłą niespodziankę.

Ostatni dzień szkoły, miejski autobus odjeżdża, a my razem z nim i jego pasażerami. [Chciałam napisać "kolorowymi pasażerami" w znaczeniu "wielobarwnymi", "różnymi". Jednak z racji, że wszyscy bohaterowie są latynosami lub afroamerykanami wolałam uniknąć niezrozumienia.]
Znajomi, przyjaciele, wrogowie... wszyscy jedziemy tym samym środkiem transportu miejskiego. Z każdym przystankiem jest nas coraz mniej. Czy zobaczymy się kolejnego dnia, czy dopiero po wakacjach, pierwszego dnia szkoły? Nieważne, liczy się tylko obecna chwila. Kolejny dowcip, kolejne szykany, wyciąganie żenujących tajemnic. Jeden się obraził, drugi pokłócił, trzecia umówiła się na randkę (mimo, że jeszcze chwilę wcześniej udawała, że nie chce), inni zaplanowali imprezę. Znajomości się kończą, inne powstają, a nawet mamy reaktywację dawnej przyjaźni. Niby dzień jak co dzień, a jednak dla kogoś może okazać się ostatnim. 

Nabuzowani hormonami, a może nie tylko nimi, amerykańskie nastolatki. Mrok... nie ma chyba nic gorszego, niż podróż z takimi autobusem. I rzeczywiście, nieliczni są wstanie wytrzymać takie towarzystwo. Zero szacunku do kogokolwiek, czyli strzeżcie się kobiety z dziećmi, staruszki, a także przypadkowi pasażerowie. Każdy z was może zostać opluty, wyśmiany, a o ustąpieniu miejsca starszym możecie kategorycznie zapomnieć. Jedynie respekt budzi pani kierowca, która jest bogiem tego mobilnego miejsca. Spokojnie obserwującym, w wyjątkowych okolicznościach reagującym, a nawet niekiedy dającym się przekupić.    

O dziwo Gondry pokazuje w pełni realny świat, z całym jego brudem i pięknem. Nie podziwiamy fantastycznych miejsc oraz stworów, tylko szarą rzeczywistość, która ma tyle odcieni! Właściwie oglądamy porządnie zrobiony pseudo-dokument, co szczególnie po ostatnich doświadczeniach z filmami M.G. jest cudownym wytchnieniem.  I jest to materiał całkowicie poświęcony młodym ludziom. Jedziemy przez Nowy York, ale rzadko wyglądamy przez szybę (chyba, że mijamy rowerzystkę w zwiewnej sukience). Ważniejsze są emocje, rozmowy, nastoje, a nie tło i widoki. Dodatkowym atutem są postacie-aktorzy. W napisach końcowych nie królują dobrze znane nazwiska. Wszystkie osoby są naturszczykami, trudno powiedzieć czy grającymi siebie, choć jest to bardzo prawdopodobne, gdyż są niezwykle naturalni i prawdziwi.

"To my, a to ja" nie jest filmem wygrywającym festiwale. Nie jest to spowodowane tym, że jest słaby lub kiepsko zrobiony. Po prostu jego tematyka nie ma wiele wspólnego z obecnymi, popularnymi trendami - za mało w nim dramatu. Może właśnie dlatego warto go zobaczyć. Ile można oglądać fabuł o trudnej młodzieży lub dokumentów o ciężkich losach mniejszości w ubiegłym stuleciu w Stanach? Od czasu do czasu miło poczuć powiew świeżości.

Brak komentarzy: