niedziela, sierpnia 10, 2014

Nowohoryzontowo

 
Program przejrzany, filmy wybrane, karnet odebrany. Z racji obowiązków w pracy (szkoda, że nie można mieć urlopu przez miesiąc) musiałam ograniczyć się do 10 filmów oraz dodatkowo 3 pokazów na rynku. W praktyce wszystko dodatkowo się skurczyło przez zatrucie (ten wstrętny czosnek!), deszcz i przemęczenie. Na początek był najnowszy, w doskonałej formie Moodysson "We Are the Best". Potem było lepiej, dobrze, najlepiej, słabo (co mnie podkusiło, żeby znów się wybrać na tajlandzki film?) i bardzo średnio (niekiedy zapominam jak się czyta harmonogram ze zrozumieniem).

Z jednego seansu na drugi. Z kina na jakiś obiad, kawę, wieczorem do klubu, na pokaz na rynku. I ciągle po tych metalowych schodach. W górę i w dół. A w holu cały czas tłum. Nieustanna wymiana wrażeń, poglądów. I gdzie jest ta pani co rozdaje krem pod oczy przeciwko usypianiu? 
 


Schody - nie tylko się po nich biega, ale można też odsapnąć, poczytać, sprawdzić następny seans. W kolejnych latach powinni zainwestować w schodowe poduszki, by kanty się w plecy nie wbijały.
To już nie te same kolejki co kiedyś. Czasem tęsknię za życiem kolejkowym i jego urokami, nowymi znajomościami. Jednak potem sobie przypominam, że zamiast iść na obiad, to siedziałam przez 2 godziny pod salą by niekiedy usłyszeć że nie ma już miejsc. Teraz wyścig dotyczy zdobycia ulubionych miejsc, a nie dostania się na salę. Walka o film odbywa się obecnie wirtualnie.
Jak rozpoznać karnetowicza w tramwaju? Torba z logiem (w tym roku fantastyczna, za odpowiednią cenę dostępna dla każdego), szara koszulka z tym samym wzorem, smycz z karnetem na szyi (osobiście preferuję wersję z karnetem przypiętym do torby - na szyi wolę nosić naszyjniki a nie różową taśmę). Do cech charakterystycznych zaliczamy również: mokre włosy (ciężko się wstaje na ranne seanse), zmęczony wzrok (po kilku dniach nawet magiczny krem nie pomaga), w dłoni jakiś energetyk na pobudzenie.
 


Festiwal jest dla każdego, szczególnie przy tak różnorodnym i bogatym programie. Moda na koczek (kulkę na głowie) trwa w najlepsze, nie tylko w wersji młodzieżowej. "Baronowa" czyli tapir, loki i mały koczek na środku aureoli. Po prawej opcja klasyczna doskonale komponująca się z bluzką w żakardowy wzór. Przy takim mocnym deseniu nie należy przesadzać z fryzurą. Z lewej awangardowa, wakacyjna, z apaszką spływającą na plecy. Niezwykle praktyczna przy obecnych upałach, kark jest odsłonięty a okulary na głowie mają się lepiej niż w futerale. Przy odpowiedniej ilości lakieru nawet wichura nie jest wstanie zniszczyć konstrukcji.
 

 
14. festiwal NH to w moim przypadku głównie klub festiwalowy. Łącznie w Arsenale spędziłam więcej godzin niż w sali kinowej. O zgrozo! Oczywiście najlepsza impreza odbyła się w sobotę po ogłoszeniu wyników konkursów. Jednak najdłużej zapamiętam występ duetu Rebeka, który wypadł fantastycznie. Szczególnie, że w klubie w tym roku królowali didżeje zamiast klasycznych koncertów. Trochę brakowało bezpośrednich kontaktów z publicznością. Parkiet zazwyczaj zapełniał się gdy kończyło się ciasto na pizzę a stos butelek po Jamesonie zaczynał tworzyć wieżę.

Brak komentarzy: