piątek, października 10, 2014

Wielkie nazwiska i wielkie nic


Niekiedy ogląda się trailer i już nie można się doczekać kiedy zobaczy się sam film, a potem jest jedne wielkie rozczarowanie. "Mapy Gwiazd" powinny mieć alternatywny tytuł "Hollywood Nightmare" który jest zdecydowanie odpowiedniejszy. Poświęcenie prawie 2 godzin najnowszemu dziełu Davida Cronenberga było istnym koszmarem. 

Nie mam pojęcia za co Julienne Moore dostała Złotą Palmę w Cannes. Kolejna rola neurotyczki w jej wykonaniu, znów ten sam grymas na twarzy, zaciskanie zębów, zapuchnięta od płaczu buzia (ach te problemy cery naczynkowej). Reszta plejady aktorów nie wypada dużo lepiej. Edward ze Zmierzchu nadal jest drewniany, tylko skoro nie jest wampirem to nie lśni w kalifornijskim słońcu. Mia Wasikowska kontynuuje rolę z "Stoker", ale brakuje jej tamtej tajemniczości i uroczo diabolicznego partnera. John Cusack jest niestety za stary na role w komediach romantycznych, a w nich sprawdza się najlepiej. Gdy próbuje być poważny, a co gorsza zły, aż go skręca od nadmiaru sztuczności. Na tym tle najlepiej wypada współczesna wersja Macaulaya Culkina, czyli nasz biedny Benjie. Dziecko show biznesu walczące ze wszystkimi demonami, które go otaczają, na czele z koszmarnymi dialogami które prowadzi z rówieśnikami.

Trudno powiedzieć czy sam pomysł na historię jest zły, gdyż poszczególne wątki są tak chaotyczne i dziwnie połączone ze sobą. Niby chodzi o mroczne tajemnice rodzinne i z nimi związane traumy. Nie pojmuję tylko co ma łączyć Havanę (Moore) z rodziną Weissów. Motyw pożaru z przeszłości, widzenie zmarłych, tekst z życiowej roli matki Havany? Jakieś to wszystko mocno naciągane. Wiadomo, podziwiamy zakłamane, zdegenerowane, owładnięte manią sławy i pieniędzy jednostki, których świat zaczyna się walić gdy do miasta aniołów przybywa bogini zagłady i sprawiedliwości - Agatha (Wasikowska). Ale czemu akurat te postacie konkretnie? Oba wątki nie tworzą razem całości, gdyby Cronenberg ograniczył się do jednego a drugi ukazał jako tło, mógłby mu wyjść świetny film. Moim zdaniem, podobnie jak jego bohaterowie, chciał za dużo i przesadził. Jest doskonałym obserwatorem - poszczególne dialogi przypominają wypowiedzi wyciągnięte z wywiadów różnych głupiutkich gwiazdek, Weiss senior w swoich reklamach brzmi jak telemarketer z mango, a rozmowy tzn. amerykańskiej gimbazy są tak złe, że aż wspaniale. Dobry film jednak nie jest zbudowany z pojedynczych dialogów, które ostatecznie nie są spójne. Cronenberg stracił umiejętność prowadzenia opowieści, zbyt skupił się na detalach, szczegółach. Widać to także w samych obrazach. Los Angeles nie jest miastem "gwiazd", ale ponurym, przepalonym słońcem miejscem gdzie widzimy mnóstwo nic nieznaczących, epizodycznych postaci. Nawet perfekcyjne rezydencje są jak martwe skorupy, wypełnione masą rekwizytów, które musimy podziwiać. Tylko po co? Tłum statystów, osób drugoplanowych, dekoracji, gadżetów. Czy to ma na celu rozproszenie uwagi widza, by nie zauważył, że cała historia jest słaba i niedopracowana?



Przyznam, że czuję lekkie rozgoryczenie.  Miałam chyba za duże wymagania i oczekiwania co do tego obrazu. Zresztą od czasu "Wschodnich obietnic" każdy kolejny film Cronenberga znoszę coraz gorzej. A przecież ostatnio ponownie obejrzałam "Muchę" i byłam pod wrażeniem (ale też lekkim obrzydzeniem). Zazwyczaj nie opisuje filmów, które mi się nie podobały. Po prostu staram się o nich nie myśleć i usuwam je z pamięci. Tu jednak robię wyjątek, bo "Mapy Gwiazd" mają być jednym z hitów na AFF, a to przecież tylko pakiet "wielkich" nazwisk w opowieści bez najmniejszego sensu, z kilkoma dobrze napisanymi dialogami. Choć może się mylę i znów czegoś nie zrozumiałam. Nie raz złe filmy po jakimś czasie okazują się wspaniałe, ale nie sądzę by to był taki przypadek.

Brak komentarzy: