niedziela, stycznia 24, 2016

Kryzysu filmowego ciąg dalszy


Trzymając się postanowienia: maksymalnie jeden film dziennie, oglądam oskarowe nominacje i z każdym kolejnym obrazem jestem coraz bardziej zawiedziona. Z niewielkimi wyjątkami, oczywiście, ale o nich innym razem. Obejrzałam już wszystkie dzieła nominowane do głównej nagrody, oprócz "Mostu szpiegów" Spielberga. To postanowiłam sobie darować z premedytacją, gdyż nic nie zachęciło mnie do tego typu poświęcenia. Muszę przyznać, że członkowie Akademii (nad ich głowami już zgromadziły się czarne chmury przez podejrzenie o dyskryminację rasową) chyba typowali na chybił trafił lub nie mieli w czym wybierać. Druga opcja jest jednak mało prawdopodobna. Serio "Mad Max" lub "Brooklyn"? Nie twierdzę, że to złe filmy, ale raczej zaliczyłabym je do klasy przeciętnych, do oglądania z nudów. A tu proszę, znajdują się w gronie 8 najlepszych obrazów minionego roku. 
Tylko czy pozostałe tytuły również zasługują na to miano? Moim zdaniem właściwie tylko dwa: wspaniały, wciągający i wzruszający "Room" oraz bulwersujący i doskonale zagrany "Spotlight". Reszta... kompletnie bez szału. Owszem warto zobaczyć "The Big Short" dla Christiana Bale'a, ale całość jakoś wydaje się niespójna i chaotyczna. Co nawet widać po grze pozostałych (aktorów z pierwszej półki), nawet ich nie wciąga opowiadana historia. "Marsjanin", czyli najlepsza komedia/musical roku (sic!) zrobiona w typowo amerykańskim/hollywoodzkim stylu. Ridley Scott doskonale potrafi manipulować emocjami, wzruszać do łez cukierkową opowieścią. Cholera w tym filmie nie ma żadnego negatywnego bohatera, nawet Chińczycy poświęcają swoje ściśle tajne plany dla jednego porzuconego botanika (och jakie to szczęście, że nie zostawili programisty, ona by raczej ziemniaków na Marsie nie wyhodowała!). Do oskarowej 8 brakuje, tylko "Zjawy"... filmu na którym tak mocno się zawiodłam, że aż robi mi się słabo z jego powodu. Jak Inarritu mógł zrobić coś takiego po wspaniałym "Birdmanie" czy "Amores perros"? Skąd pomysł na tak nudny i bezsensowny scenariusz? Doświadczony traper daje się zaskoczyć niedźwiedzicy z małymi, odzyskuje siły po walce z 200 kg grizzly, a jego syn umiera od jednej rany nożem, serio? I do tego te wizje nic nie wnoszące do fabuły, tylko dodatkowo przeciągające. Jedyne co jest dobre w tym filmie, to zdjęcia (no piękna i surowa ta dawna Ameryka, ehh!), charakteryzacja i Tom Hardy (jak zwykle!). Ani Leo, ani Inarritu nie zasłużyli na zwycięstwo. Ale cóż Leo już tak długo czeka, że dziś na pudlu wyczytałam, że chce zagrać Putina, więc może lepiej niech dostanie tego Oskara.
Twórca "Birdmana" nie jest jedynym reżyserem na którym się w ostatnim czasie zawiodłam. Do tego niechlubnego grona muszę dorzucić Tarantino za marną "Nienawistną ósemkę" (czy to jakieś pokrętne nawiązanie do 8 najlepszych filmów?), gdzie nawet muzyka, jej brak, nie bronią obrazu, a tym bardziej przegadanej fabuły. Todda Haynesa za zbyt grzeczną "Carol". Dobrze zagraną i piękną od strony wizualnej, jednak po twórcy "Velvet Goldmine" i "Mildred Pierce" spodziewałam się większej odwagi i śmiałości. Szczególnie jak się widziało "Życie Adele", to relacja ukazana w "Carol" trąci pruderią. O Ridley'u już wspomniałam wcześniej... Po "Joy" Russella jakoś też nie spodziewam się rewelacji, ale tu mogę się jeszcze mylić. W tym tygodniu zobaczę "The Danish Girl" i mam nadzieję, że przynajmniej nie zawiodę się na Eddiem. 


Przyznam, że nie wiem jakim cudem "Steve Jobs" nad którym zachwycałam się jesienią został praktycznie pominięty przez Akademię. Owszem Fassbender i Winslet mają nominacje, ale gdzie Boyle (reżyseria) i Sorkin (scenariusz)? Mogłabym wymienić jeszcze kilka obrazów, które spokojnie mogłyby zdobyć złotą statuetkę. Cóż nie jestem członkiem Akademii... Na szczęście w kategorii filmu zagranicznego są mocne pozycje, na czele z arcydziełem widzianym wczoraj (ach!) "Syn Szawła" oraz delikatnym i klimatycznym "Mustangiem". Jak widać w obecnych czasach najlepiej liczyć na kino europejskie, amerykańskie/niehollywoodzkie oraz debiutantów (Laszlo Nemes) i reżyserów, którzy dopiero zaczynają swoją drogę - Lenny Abrahamson "Room", a wcześniej "Frank", czy Tom McCarthy "Spotlight", wcześniej bardzo dobry "Drużnik". 
Jak podaje prasa, w Akademii mają nastąpić wielkie zmiany, czy one rzeczywiście coś zmienią zobaczymy. Zawsze (och, na szczęście) oprócz hollywoodzkich nagród mamy własne europejskie, a także warto pamiętać o Toronto a przede wszystkim Sundance, które obecnie trwa.

Brak komentarzy: