piątek, września 21, 2007

Solar Company

Etap dziecinności :)
Od poniedziałku regularnie w pracy. Dziś jedynie szkolenie, a poza tym cały czas na popołudnie i do wieczora. Gdy wsiadam już do autobusu to muszę walczyć by nie usnąć. Po 8 godzinach biegania po sklepie, mięciutki fotel to niebezpieczna opcja. Ale nie zawsze stoję, uśmiecham się i kasuję. Wczoraj poważnie zaprzyjaźniłam się z drabiną oraz żelazkiem parowym, a także obleganym różowym krzesełkiem.
Polityka firmy zmusza do pełnego makijażu (nawet nie wiedziałam że to taka strata czasu!), czarnych, eleganckich ubrań i w tym sezonie czerwonych dodatków (na szczęście to mam zapewnione). Jeszcze przez to stanę się dorosła! Koniec z kupowaniem czarnych rzeczy, raczej będę miała szybko dość tej barwy oraz więcej pieniędzy na inne ciuchy.
Człowiek uczy się całe życie, do tej pory nie miałam pojęcia, że istnieją karty chipowe! Zaśmiecę sobie głowę ok 200 kodami kolorów (chwilowo wiem, że czarny to 016, brązowy 015, czerwony 008, reszta przyjdzie z czasem). Dodatkowo opanuję do perfekcji sztukę rozpakowywania kartonów i przerzucania 4000 ubrań.
Dzięki intensywności przestałam cierpieć na bezsenność. Zasypiam jak dziecko i budzę się grzecznie ok 9, z pobudką o 7 nadal jest ciężko, ale to jest nieludzka pora do której nigdy się nie przyzwyczaję. Nawet nie mam czasu na wredność, choć pod koniec dnia aż mnie wykrzywia od bycia miłą i sympatyczną. Jak już zbliżam się do granic wytrzymałości to uciekam na zaplecze lub idę pochodzić po centrum.

sobota, września 15, 2007

Crazy Kiya Re

Zabiegany tydzień.
Co drugi dzień na Bielanach, każdego następnego dnia brakuje kawałka Poltegoru (dla nie poinformowanych niegdyś najwyższego budynku we wro), aż wydaje się niemożliwe że nie długo go nie będzie. Za to Biurowiec Globis rośnie w oczach. Znika dzieło architektury lat 80 XX wieku, za to powstanie Sky Tower, który będzie 2x większy.
Przeżyłam pobieranie krwi oraz badania lekarskie. Przy skłonnościach do omdleń (pięknie to brzmi) automatycznie zostałam położona na kazetkę. Byłam dzielna, ale i tak już po leżałam na niej przez kilka minut. Nie ma jak iść do prywatnej kliniki, żadnych debilnych kolejek, wrzeszczących baboli oraz straty kilkunastu godzin. Wszystko punktualnie, z uśmiechem, gdyby nie to wysysanie krwi to pobyt całkiem przyjemny. Pani doktor w karcie napisała że mam niedowagę, ale co ona wie o przytruciach środkiem na komary. Zresztą lepiej mieć lekką niedowagę niż nadwagę, obojczyki i kości miednicy od dawna mi nie sterczą, więc kobieta przesadza.
W czwartek byłam w pracy, potem musiałam wrócic do zwyczajności, świata bez klimatyzacji i ubrań własnych (ukochanych, ale przyjemnie mieć na sobie satynową spodnicę i jedwabny sweterek). Coś czuję że czas bycia łobuzem powoli się kończy, nadchodzą obcasy i dopasowne spodniczki. Na szczęście na razie jedynie w Solarze.

środa, września 12, 2007

Chak de India.... Śmiało Indie!!!

Śliczny, ukochany, wspaniały... Aż mi trochę głupio że na jakiś czas o nim zapomniałam i zapałałam uczuciem do klaty "gumowego" Hithrika i młodego Bachchana. Ale z tym już koniec, Szaruk króluje niepodzielnie! Ach, jak on tu pięknie wygląda!!!
"W każdym zespole może być tylko jeden tyran i to jestem JA"
Szaruczek jako charyzmatyczny trener żeńskiej reprezentacji Indii w hokeju na trawie-Kabir Khan. Srebrny medalista, dawny bożyszcze tłumów, kapitan reprezentacji, po przegranym meczu finałowym z Pakistanem (nie strzelił w decydującym momencie karnego) stracił wszystko. Za sprawą dziennikarzy uznany za zdrajcę, wroga narodu. Teraz po 7 latach, 3 miesiacach i 15 dniach (uwielbiam hinduską dokładność) powraca by stworzyć zespół z grupy dziewczyn pochodzących ze wszystkich rejonów Indii. Mimo wielu przeszkód chce wygrać, otrzymać wymarzone złoto.
SRK gra bardzo oszczędnie, brak jego charakterystycznych minek. Pokazuje że bez nich nadal jest genialny. Jest dorosłym mężczyzną po przejściach, który walczy nie o miłość, ale honor i własną reputację. Wydymanie ust, szkliste oczka do tego nie pasują. Nawet zmarszczaka na czole jest jakaś inna, bardziej poważna.
Oto one... banda pochodząca z różnych kultur, mówiąca różnymi językami. Każda była najlepsza w swoim rejonie, a teraz wszystkie muszą zapomnieć o tym i grać dla drużyny i Indii. Bo tak każe trener, a one mimo oporów zaczynają go słuchać. Cudowna jest scena w McDonaldzie, gdy urządzają bójkę, a Szaruk z uśmiechem się im przygląda i je nadal hamburgera. Nawet nie muszę zdradzać jak film się kończy, bo łatwo się tego domyśleć.
Filmie brak scen tanecznych i śpiewania piosenek, generalnie jest mało bolly. Na jakimś bankiecie wszystkie co prawda mają na sobie sari, ale to też tylko dlatego że tak wypada. Sam Szaruk powiedział na tuż przed że najwyżej będzie tańczył ... z kijem hokejowym na boisku. Zresztą elementy taneczne to byłaby przesada, oni grają mecze z różnymi zespołami, gdzie w tym miały się znaleźć bausy? Wątku romantycznego też nie ma. Poza tym nawet nie czujesz tego braku, film jest dobrze zrobiony, a akcja toczy się szybko.
Szaruk w super brylach i jego dziewczynki w Australii. :)

piątek, września 07, 2007

Piątek


Dowspuda 2007

Byłam na południu i wschodzie Wrocławia. Wracając tranwajem do domu mało nie umarłam z bólu, tylko ja wybieram się w podróże (nawet te małe niekiedy są trudne) w najgorszy z możliwych dni w miesiącu. Wniosek: czasem chyba budzę się bez mózgu i dopiero jak boli to zdaję sobie z tego sprawę. Na szczęście jakiś pan zauważył, że nie wyglądam za dobrze i ustąpił mi miejsca, niewiele to pomoglo, ale przynajmniej nie padłam.
Przed chwilą skończyłam zabawę w profesjonalne składanie ubrań (ćwiczyłam na odzieży własnej oraz Magdaleny), zdaje się że mam talent! Aby zabawa nie stała się monotonna właczyłam Kalluri Vaanil, od wczoraj jestem uzależniona! Teraz zrobiłam na znieczulenie mix drinka, już czuję, że pomaga. Ach te lecznicze właściwości anyżówki.
Śnię o arkadii... mojej specyficznej arkadii... mieszance moich ulubionych miejsc we wro i Puszczy. Taka osobista puszczańska nibylandia, przynajmniej sny mam kolorowe, skoro na podwórku szaro.