poniedziałek, stycznia 28, 2008


Wróciłam z Puszczy, można powiedzieć że wypoczęta. Chociaż takie "nicnierobienie" bywa męczące i wyczerpujące. Nadrobiłam braki filmowe (popłakałam sobie przy "Wyznaniach geiszy", a pośmiałam na "Monsunowym weselu") , z lekturowymi było trochę gorzej. Zabrałam się za "Święte gry", ponad 1000 stronicowe tomisko z licznym wstawkami z języków indyjskich. Niby ciekawe, ale z trudem idę naprzód. Jestem już w połowie... a zasób przekleństw ciągle rozwijam :)) W między czasie zdążyłam wchłonąć inne dzieła literatury. W podróży powrotnej wciągnęłam 600 stron romansidła, połączenia "Przeminęło z wiatrem" z ostrym Harlekinem. Idealna lektura na prawie 12-sto godziną jazdę pociągiem, aż wypieków w pewnym momencie dostałam.
Pierwszą informację jaką otrzymałam po powrocie było, że Heath Ledger nie żyje, smutno się zrobiło. Coś strasznego, niby nie szalałam za nim, ale bez niego kino już nie to samo. A oglądanie "Brokeback Mountain" staje się podwójnie bolesne. Tylko Jake pozostał na polu chwały, a on nie jest taki... sama nie wiem jak to określić. Jake to Jake, a Heath to Heath.
Teraz siedzę w pracy i piszę, za moimi plecami jakiś koleś myje nam witrynę i ściany. Grunt to mieć pracę pełną atrakcji!!!

Brak komentarzy: