Moja urocza torba z SOLO ArtCafe
(nawet jak nie jeżdżę to utożsamiam się z rowerzystami)
Wreszcie przy stosunkowo sporym opóźnieniu mój rower rozpoczął sezon. To aż wstyd, że dopiero teraz. Jednak niesprzyjająca aura genialnie blokowała chęć pedałowania. Musiały przyjść okrutne upały, bym z śmierdzącej komunikacji miejskiej przesiadła się na własny, niezależny sprzęt. Niby miałam go wysłać na rekonwalescencję do serwisu, ale jakoś się nie zebrałam. Skończyło się na napompowaniu opon i starciu zimowego kurzu. Teraz tylko czekam na pierwsze spadnięcie łańcucha. Na szczęście jestem przygotowana: ściereczka z mikrofibry, śrubokręt, chusteczki nawilżające, krem do rąk.
To, że moja bryka była niesprawna, to wcale nie znaczy, że nie jeździłam. Kochane miasto Wrocław ma rowery miejskie, które są świetnym środkiem transportu. Szczególnie nad ranem, gdy tramwaje jeszcze nie ruszyły z zajezdni, a autobus nocny znów uciekł. Pod dom nimi nie dojadę, ale najbliższa stacja znajduje się 10 minut drogi spacerkiem. Czyli wychodząc z knajpy znajduję stację, wypożyczam darmowy (po aktywowaniu konta za 1 zł) rower i ruszam sprawnie w kierunku prysznica, łóżka - domu. Należy jedynie pamiętać, by najpierw sprawdzić hamulce, siodełko, opony i światełko. Jazda z niedziałającym hamulcem nie jest moim faworytem, podobnie jak samoistnie ruszająca się kierownica. Jedna dodatkowa uwaga dla świerzaków jazdy miejskiej: rowery mają tylne hamulce nożne, a przedni ręczny. Początkowo trudno się przestawić, więc lepiej przy pierwszej jeździe zbyt się nie rozpędzać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz