poniedziałek, listopada 18, 2013

Piłka jest okrągła, ale polska reprezentacja o tym nie wie


W piątek 15-tego (a przecież nie był to piątek 13-tego!) we Wrocławiu odbył się po raz trzeci mecz polskiej reprezentacji. Oczywiście w piłce nożnej. Nie oszukujmy się, tylko ta tak na serio się liczy. Mecz towarzyski, z sąsiadami Słowakami. Czyli zero stresu, parcia na awans. Po prostu sympatyczne kopanie piłki, żeby nie wyjść z wprawy.


Bardzo cieszyłam się, że idę na mecz, na "ten mecz". Jak widać po zdjęciach miejsca miałyśmy rewelacyjne. Pierwszy rząd, środkowy sektor, dokładnie na przeciwko ławka rezerwowych Polaków. To oczywiście zasługa ponad 300-tu osób głosujących na pewne zdjęcie na FB, a przede wszystkim Kamy, która postanowiła zrobić mi taki prezent. Co z tego, że jest zimno. Dla takiej miejscówki warto się poświęcić. Nałożyć kilka warstw ciuchów (w tym najgrubszy posiadany sweter), polarowe skarpetki, a nawet wygrzebać z szafy szalik biało-czerwony z orzełkiem (zakupiony na potrzeby meczu Polska-Włochy).  


Taka byłam szczęśliwa i kompletnie zapomniałam, że idę dopingować "naszą reprezentację". Jak dobrze wiadomo, zostało mi to szybko przypomniane. Wszystko potoczyło się według dobrze znanego schematu, który moim zdaniem zupełnie nie zależy od tego, jakiego mamy przeciwnika. 
Na początek atakujemy: Błaszczykowski zdobywa piłkę, biegnie, podaje do Lewandowskiego, ten w okolicach bramki wywraca się sam lub z czyjąś pomocą (niekiedy te wywrotki wyglądają całkiem spektakularnie). Model B-L powtarza się kilkakrotnie, przy niewielkim udziale pozostałych członków drużyny. Przy okazji udaje się wywalczyć kilka rzutów rożnych, które nie są naszą specjalnością, więc oczywiście nie kończą się golem. Po dość krótkim czasie następuje kontra przeciwników, w tym wypadku Słowaków, i tu mamy już wynik 1:0. Obrona jak zwykle nie spodziewała się, że niektórzy potrafią szybko biegać. A sam bramkarz, nawet międzynarodowej klasy, jak Artur Boruc, nie zawsze może uratować zespół. Szczególnie, że tyle osób kotłuje się pod jego bramką. Chwilę później jest już 2:0 i przechodzimy na kolejny znany level: spadek motywacji, czyli "w sumie, to nie chce nam się już grać i moglibyśmy wracać do domu, ale mamy pecha, bo mecz musi trwać minimum 90 minut". Dlatego rozpoczyna się podawanie piłki do własnego bramkarza, a nie kolegów z przodu. Ataki na rywali stają się sporadyczne, właściwie tylko Błaszczykowski i Słowacy nadal biegają po boisku, cała reszta spaceruje. Co gorsza Słowacy mają ochotę na więcej goli, więc trzeba uważać, by utrzymać ten wynik. Przecież może być już tylko gorzej. Na szczęście 94 minuty mijają i "nasza drużyna" przy gwizdach schodzi z boiska. Niestety chłopaki nawet nie są dobrze wychowani, bo nie dziękują sąsiadom za mecz, o wymianie koszulek nie wspomnę.



Porównując oba zespoły na boisku nie dało się nie zauważyć pewnych cech charakterystycznych. Słowacy, to raczej raczej szczupli faceci, z umięśnionymi nogami - pewnie dlatego potrafią biegać. Na dodatek całkiem sprawnie. Za to Polacy mają chude nóżki i wielkie klaty. Co ewidentnie sugeruje, że więcej czasu spędzają na siłowni, a nie bieżni lub boisku. Tylko, że jak sama nazwa wskazuje "piłka nożna" opiera się na nogach, a nie bicepsach. Brak kondycji oraz nadmiar mięśni w górnych partiach ciała, nie daje nadziei na drużynę, która wytrzyma 90 minut ciężkiej pracy. Na dodatek patrząc na obie ławki rezerwowych, można dostać napadu śmiechu.  Słowacy - twarde chłopaki - ubrani w dresy czekają na swoją kolej. Polacy, jak kuracjusze w sanatorium, grzeją się wspólnie pod uroczymi kocykami w kratkę.

Można narzekać na pecha (Polacy jeszcze ani razu nie wygrali na nowym, wrocławskim stadionie), na pogodę, murawę, trenera, a nawet na kibiców. Jednak nie ma co się oszukiwać, polska reprezentacja jest beznadziejna. Mamy gwiazdy i to nawet jedne z lepszych, ale przy grze zespołowej 2-3 gwiazdy nie wystarczą (wie o tym np. Argentyna pokonana przez Urugwaj). Wystaczy unieruchomić najlepszych i wygrana jest w kieszeni, bo nie ma alternatywy. 



Jak widać było w drugiej połowie meczu, nawet najwierniejsi kibice mieli dość. W momencie, gdy praktycznie cały zespół szwenda się po boisku, to nie należą się mu brawa, a właśnie gwizdy. I na takie pożegnanie w pełni zasłużyli nasi zawodnicy. Oklaski dostali Słowacy, za klasę i chęć do gry przez cały mecz. Po nich było widać, że kochają swoją pracę. Bo przecież to jest ich praca, za którą dostają spore pieniądze. I my wszyscy zapewniamy im pensje, dzięki którym mogą kupić sobie kolejny sportowy samochód lub ekskluzywne wakacje.


Brak komentarzy: