środa, marca 26, 2014

Periodyki i inne kulturalne przyjemności


Człowiek (a na pewno ja) chce być na bieżąco z kulturą. Czytać książki oraz czasopisma, chodzić do kina, teatru, na wystawy, wyskoczyć do nowej knajpy na latte z sojowym lub burgery z pleśniakiem i ananasem. Może nie codziennie, ale przynajmniej przez kilka godzin w tygodniu warto oderwać się od zwyczajności. Wyrwać się z ciągłego schematu: dom-praca-dom. Opcji jest tyle, że aż trudno wybrać na co się ma w danej chwili najbardziej ochotę. 

Jednak na decyzję największy wpływ mają względy finansowe. Gdy dochodzi do dokonania wyboru między kinem a teatrem zazwyczaj zwycięstwo odnosi to pierwsze. Niestety powoli również tańszy (szczególnie w promocyjne poniedziałki i środy), z bardziej urozmaiconym repertuarem srebrny ekran zaczyna przegrywać z internetem. Muszę się tu przyznać, że sama często skuszę się na film online. Formalnie darmowy (tak, tak pamiętam, że google przez całą dobę zjada moją prywatność), nie trzeba ruszać się z domu, a nawet łóżka czy fotela. Wystarczy podłączyć laptopa do monitora oraz wieży, wyłączyć światła i spróbować udawać, że siedzimy w sali kinowej z dolby surround. Tylko jak sąsiad za ścianą właśnie zacznie używać wiertarki lub młotka, to nikt nam nie odda kasy z powodu problemów technicznych.

Nie zaliczam się do osób szczególnie oszczędnych, lubię trwonić pieniądze na małe i większe przyjemności. Ostatnio będąc w empiku (po co czekać na kogoś gdzieś w rynku, skoro można w tym czasie pooglądać gazety i książki) postanowiłam dokonać zakupu pozycji widocznych na zdjęciu. Stojąc w mega długiej kolejce do kasy przeliczyłam, że te nie za grube, ale wartościowe periodyki będą mnie kosztować ponad 40 zł. Pomyślałam wtedy: "3 gazety w cenie 1 książki, czy to nie przesada!". Jednak porządna książka obecnie ma cenę minimum 49,99 zł (ach ten 1 grosz!), a wersja w twardej oprawie jeszcze wyższą. Magazyny nie mogą być gorsze, szczególnie drukowane na dobrym papierze z licznymi kolorowymi zdjęciami oraz uznanymi w środowisku autorami. Słowo pisane coraz bardziej się ceni. Dlatego zupełnie nie dziwią mnie wyniki badań dotyczących wzrostu ilości wypożyczeń, a także list oczekujących na bestsellery w bibliotekach. Skoro płacimy podatki (a przynajmniej ja), to należy korzystać z darmowego dostępu do kultury. 

Pojawienie się e-książek niewiele zmieniło, bo wersja papierowa i elektroniczna mają podobną cenę. Jedynie klasyków (niektórych, wybranych) można dostać za free, w przypadku obcojęzycznych często w wersjach oryginalnych. Jest to dla mnie pewnego rodzaju zagadka. Czemu e-booki tyle kosztują? Pomijając honorarium autora, redaktora, korektora, studia DTP i całej reszty ekipy tworzącej dzieło, nie ma tu kosztów materiałów. Lasy deszczowe i inne nie są wycinane, by otrzymać kartki papieru. Pominięty zostaje etap druku. W studio powstaje epub zamiast klasycznego pdf. Czy praca człowieka, który tworzy plik epub lub mobi ma tą samą cenę co wydrukowanie 250 stron książki w nakładzie 1 mln egzemplarzy? 


Brak komentarzy: