środa, czerwca 11, 2014

Rano zanim zacznie się upał


Lubię niekiedy poranne powroty do domu. Gdy tramwaje dopiero wyjeżdżają z zajezdni. Stare, wredne babcie jeszcze nie wyruszyły na podbój wszystkich centrów handlowych, więc można spokojnie usiąść i nikt nie sapie ci nad głową. Aż miło się zmierza do domu, do łóżka. Powietrze jest rześkie, świeże, nawet można poczuć zapach bzu i innych mijanych roślin. Nogi są trochę ciężkie po nocnych tańcach, ale słońce, cisza i spokój rekompensują zmęczenie. W słuchawkach Dan i reszta przyjemnie bujają i nastrajają do już bliskiego snu.


Jak jest zimno i pada to źle, ale jak jest lepiąco i upalnie to jeszcze gorzej. Wiem, że nieco marudzę, ale takie gwałtowne zmiany pogody są dla mnie osobiście koszmarne. Włosy zamiast stopniowo jaśnieć zaczynają przypominać zielonkawe (nadal!) siano. Soczewki nie chcą się odklejać od gałek ocznych. O lekkiej opaleniźnie nawet nie może być mowy, bo przy takim skwarze lepiej przebywać w cieniu, w kapeluszu i długiej zwiewnej sukience - w innym przypadku udar murowany. Nauka też idzie beznadziejnie. Najpierw miałam chandrę, że brzydko i buro (a przecież powinno być pięknie), a teraz nie mogę się skupić. Marzę o plaży, wodzie, kostiumie z burgerem, którego jeszcze nie mam. Ale już tylko trochę, muszę być cierpliwa. Burza nadchodzi, a urlop jakiś czas za nią.

Brak komentarzy: